Co nam pandemia mówi o nas?
Co nam pandemia mówi o nas?
Zdjęcie autora: Stagecoach
Stagecoach
21 sie 2021
10 minut(y) czytania
Pandemia nie jest zjawiskiem sympatycznym, ale stwarza pole do obserwacji postaw ludzkich, więc w efekcie możemy się czegoś o sobie dowiedzieć. Oczywiście, jeżeli dowiedzieć czegoś o sobie się chcemy i uważamy, że nie wiemy wszystkiego.
Zacznę od przeciętności, czyli postaw większości społeczeństwa, możliwe, że to jakieś 60%, sądząc po przeciętnej liczbie zaszczepionych. Z początku zagrożenie wydawało się odległe, może nawet przesadzone, bo wcześniejsze wirusy ptasiej czy świńskiej grypy jakoś szybko odpuszczały i nie czyniły wielkich szkód, a przynajmniej miały ograniczony zasięg. Mogło się wydawać, że tak będzie i teraz. Niepokój pojawił się dopiero wtedy, kiedy liczba zakażonych zaczęła wzrastać i to we wszystkich zakątkach świata. Przez kilka miesięcy słyszałem o pandemii, widziałem dramatyczne przekazy w mediach, ale nie znałem osobiście nikogo zakażonego. Z biegiem czasu jednak takich znajomych zaczęło przybywać. Jedni chorowali łagodnie, kilku znacznie poważniej, na szczęście, jak dotąd, nikt z tych, których znam osobiście, nie umarł. Aktualnie jednak według oficjalnych statystyk, zachorowało u nas blisko 3 miliony osób, a ponad 75 tysięcy zmarło. Tak podają media. To rzecz istotna, bo nasza powszechna wiedza właśnie z medialnego przekazu pochodzi.
Każdy rozsądny człowiek ma do mediów ograniczone zaufanie i podchodzi do nich z dystansem podobnym do wiary w prognozy pogody, raz trafne, raz niespecjalnie. Ludzie gonią za sensacją, więc media na sensacyjność stawiają, chcąc zwiększyć zainteresowanie widzów czy czytelników. Zwykle więc informacje bywają wyolbrzymione i przedstawione we wzbudzający emocje sposób. Zawsze jest w tym jakiś element manipulacji wzmagający naszą nieufność. Nie bardzo jednak mamy co przeciwstawić informacji medialnej, jeżeli już to jakąś informację przenoszoną drogą od człowieka do człowieka, ale tu prawdę od plotki rozróżnić nie sposób. Przynajmniej dla większości z nas informacja medialna jest bardziej wiarygodna od tej, której udziela nam przypadkowo spotkana na klatce schodowej sąsiadka czy nawet kolega lub koleżanka w pracy. Jednak jak mawiał pewien mój znajomy, każda wieś ma swoją centralę. Moje doświadczenie wskazuje nawet na dwie centrale w każdej wsi niezmiennie walczące o wpływy. Są też centrale rodzinne, w każdej rodzinie jest ktoś, kto uchodzi za najmądrzejszego, aczkolwiek zawsze też będzie jakaś czarna owca ową mądrość kontestująca. Sytuację komplikuje dodatkowo Internet, w którym weryfikacja wielości informacji jest niemożliwa. Odróżnienie informacji od szumu informacyjnego, oddzielenie prawdy od fałszu wymaga niemałego trudu i nigdy nie mamy pewności, czy rzeczywiście udało nam się tego dokonać. Pamiętam z dzieciństwa informację z Przeglądu Sportowego, mówiącą o tym, jak to gdzieś w Ameryce Południowej w czasie meczu piłkarskiego bramkarz jednej drużyny podbiegł do ławki rezerwowych, wyjął z torby pistolet i zastrzelił napastnika drużyny przeciwnej. Tego samego jednak dnia ówczesna popołudniówka, Express Wieczorny, podała tę samą informację, tyle, że według niej to napastnik podbiegł do ławki, wyciągnął z torby pistolet i zastrzelił bramkarza. Do dziś nie wiem, kto kogo zastrzelił i ta niewiedza prowokuje wątpliwość, co do zaistnienia całego zdarzenia, choć, jak mówią, nie ma dymu bez ognia.
Pewności co do prawdy przekazu medialnego więc mieć nie możemy. Musimy opierać się, czy to na porównywaniu informacji z wielu źródeł, czy też wybrać jakieś najbardziej przekonujące nas medium, aczkolwiek może się zdarzyć, że wybierzemy nie to, które podaje prawdę, a to, które głosi to, co chcemy usłyszeć. Mądrych nie ma. Skoro jednak większość mediów mówi nam o pandemii, to nawet biorąc poprawkę na rzetelność przekazu, mamy podstawy wierzyć, że pandemia istnieje. Mimo tego, znajdą się jednak i tacy, którzy w całość przekazu będą wątpić, wychodząc z założenia, że kłamią wszystkie środki przekazu, nikt nie mówi prawdy i chodzi tylko o otumanianie ludzi, żeby utrzymać władzę, wpływy i płynące z nich zyski. Jest w takim wątpieniu pewien sens prowadzący do wniosku, że najlepiej odciąć się od tego wszystkiego i wyjechać w Bieszczady, chociaż widomo, że wszyscy nie wyjadą. Nigdy nie wątpi, tylko ten, kto nic nie wie – miał powiedzieć Cycero. Aktualnie wiemy tak dużo, że powinniśmy składać się z samych wątpliwości, ale kurczowo trzymamy się jakichś pewników, które może pewne nie są, ale czegoś widać musimy się trzymać. Słyszałem niedawno wypowiedź pewnego amerykańskiego lekarza, który skończył uniwersytet w Yale i był oksfordzkim doktorantem. Nie był jednak w stanie przekonać pacjenta co do wirusowego zagrożenia, bo pacjent uparcie twierdził, że jego sąsiad zaprzecza pandemii. Sąsiad niczego nie skończył, zapewne nawet niczego nie zaczął, ale był bardziej przekonujący od uczonego doktora. Być może pacjent swojego sąsiada znał lepiej i dlatego był skłonny mu wierzyć, może nie miał zaufania do uczonych w piśmie, może miał jakiś inny jeszcze powód, ale jego niewiara czy może wiara przyprawiła uczonego o bezradność. Jest taka kategoria ludzi, których nazywam głupio mądrymi. Takim daje satysfakcję wprawienie jakiegoś autorytetu w zakłopotanie – a widzisz, niby taki mądry jesteś, a w gruncie rzeczy taki głupi jak ja, a może i głupszy. Na takich nie ma sposobu, pozostaje mieć nadzieję, że natura jakoś załatwi ten problem. Jak ktoś nie wierzy w elektryczność, należy mu pozwolić włożyć palce do kontaktu.
Dotykamy tu problemu ludzi prześmiewczo określanych jako płaskoziemcy. Otóż okazuje się, że są i tacy, którzy nie tylko nie uwierzyli Kopernikowi, ale zaprzeczają całej współczesnej astronomicznej wiedzy. Możemy się z nich śmiać, ale zdecydowana większość ludzkości nie rozumie matematycznych wyliczeń i nigdy nie była w kosmosie, żeby móc się naocznie przekonać o kulistości ziemi. Też nie jestem matematykiem, astronomem i w kosmosie nie byłem, więc dlaczego wierzę naukowcom? Swoją wiedzę czerpałem ze szkół wszelakich, książek, radia i telewizji czy filmów, ale kulistości ziemi nigdy nie doświadczyłem osobiście, znaczy świadomie, choć konstrukcja kosmosu ma na mnie decydujący wpływ bez względu jaka jest i czy w nią wierzę, czy nie. Ale dla mnie i zdecydowanej większości ludzi codzienna nasza ziemia jest płaska, słońce wschodzi na wschodzie i zachodzi na zachodzie, bo tak to widzę, i tak to utrwaliło się przez wieki w języku. Napawamy się więc pięknem zachodów słońca, a nie faktem, że Ziemia akurat tak się obraca, że to my się od Słońca odwracamy. Kulistość Ziemi nie ma żadnego uświadomionego przez mnie wpływu na to, czy zdążę na tramwaj wiozący mnie do pracy, czy nie ugrzęznę w korku i czy moje szefostwo będzie tego dnia miało dobry humor czy nie. Astronomia nie ma (pozornie) wpływu na moją codzienność, nie muszę być jej świadomy, a nawet, kiedy jestem świadomy, to nie ma to jednak większego znaczenia. Skoro kulistość Ziemi jest w istocie tak nieistotna, co tam dopiero jakieś galaktyki, czarne dziury, teoria strun, względność Einsteina czy nieoznaczoność Heisenberga. Podobnie jest z wirusem, przecież nie chodzę na co dzień z mikroskopem pod pachą. Jak czegoś nie widać, to tego nie ma i już. Nasza rzeczywistość jest zmysłowa i opiera się na indywidualnym doświadczeniu. Jednak takich indywidualności jest aktualnie na świecie ponad siedem miliardów, z czego większość jednostek egzystuje w jakichś powiązaniach z innymi. Poza jednostkową świadomością jest więc również świadomość zbiorowa i osiągnięcia tej zbiorowości przyswajamy sobie w szkołach takoż poprzez samokształcenie, a i media. Stan naszej zbiorowej wiedzy jest dzisiaj taki jaki jest, możliwe, że w wielu sprawach się mylimy, oczywiste też, że nie wiemy wszystkiego i pewnie nieprędko będziemy wiedzieli. Prawa Newtona nadal sprawdzają się w naszej rzeczywistości i cóż tam, że nie obowiązują w kosmosie czy mikrokosmosie.
Jednak ci, którzy zaprzeczają pandemii, swoją wiedzę opierają na innych przesłankach. Przede wszystkim odrzucają informację medialną. Widziałem na You Tubie filmik, na którym pewien ksiądz zaprzeczał uderzeniom samolotów w wieże Word Trade Center, twierdząc, że to wszystko mistyfikacja czyli pic na wodę fotomontaż. Podobnie zresztą, jak niektórzy uważają, było z lądowaniem na Księżycu. Według takiego widzenia większość naszej rzeczywistości jest wykreowana medialnie, co ma służyć panowaniu nad światem. Do końca tylko nie wiadomo, kto nad światem panuje. Od zawsze niektórzy uważali, że rządzi nami jakaś garstka wtajemniczonych, niegdyś czarowników, później różokrzyżowców, masonów, kosmitów czy kogoś tam jeszcze. Teoretycznie wykluczyć się tego nie da. O ile jednak jeszcze w XIX wieku można było rozpowszechniać wieści, że istnieje światowy rząd, na którego czele stoi książę Walii, to dzisiaj już trochę trudniej w to uwierzyć. Rządy krajowe zapewne wiedzą więcej niż przeciętny obywatel, ale z trudem ze sobą współpracują i raczej trudno sobie wyobrazić jakąś ich ponad narodową zmowę. Stworzenie inscenizacji zamachów z 11 września czy lądowania na Księżycu wymagałoby zatrudnienia jakiejś grupy ludzi i trudno by to było zachować w tajemnicy. A może jednak istnieje jakaś zmowa ludzi w rodzaju Elona Muska czy Billa Gatesa? Takich ludzi, których nazwisk nie znamy i nie mamy pojęcia o ich istnieniu? Mają ogromną wiedzę, wielkie pieniądze i z ukrycia manipulują światem? Może to coś na wzór starogreckiego Olimpu? Ludzie jak bogowie działający z ukrycia? I znowu wykluczyć się tego nie da, choć raczej jest odbiciem zakompleksionego dążenia do omnipotencji niż czegoś realnego. W końcu istnieją na świecie paranoicy wierzący w jakąś swoją szczególną moc względnie twierdzący, że są prześladowani przez potężne, nieznane siły. Skoro istnieją takie jednostki, to możliwe, że przenosi się to również na zbiorowości. Natchniony paranoiczny psychopata jest przecież w stanie znaleźć wyznawców i stworzyć sektę, to się zdarza. Z zagubionych owieczek nawet wilk może utworzyć stado, a współczesny człowiek jest coraz bardziej zagubiony. Może to właśnie zagubienie w trudnym do ogarnięcia świecie często sprzecznych ze sobą informacji skłania do racjonalnie uzasadnionych nieracjonalnych zachowań? Dlaczego Talibom tak łatwo poszło w Afganistanie? Bo po co się mierzyć ze skomplikowaną współczesnością, skoro wszystko już dawno temu poukładało prawo szariatu? Łatwiej jest i prościej, chociaż strasznie, ale czy straszniej?
Ci, którzy zaprzeczają pandemii są jak ludzie zgromadzeni w pokoju płonącego domu, do których ogień jeszcze nie dotarł. Pożarowi mogą zaprzeczać, dopóki ogień do nich nie dojdzie. Słyszą głosy nawołujące do ewakuacji, ale uważają, że to panikarze, albo manipulanci, którzy chcą ich wywabić z pokoju, który w efekcie zapewne okradną. Są raczej straceni, chyba że pożar uda się ugasić zanim do nich dotrze. Mogą mieć i takie szczęście.
Poza jednak płaskoziemcami pojawili się także antyszczepionkowcy. Ci nie zaprzeczają pandemii, ale mają skłonność do jej bagatelizowania, traktowania jak oswojonej już przecież grypy, minimalizowania niebezpieczeństwa. Szczepionka stanowi dla nich większe zagrożenie niż możliwość zachorowania. Szczepionka jest niesprawdzona, nie wiadomo, jakie mogą być jej bliższe i dalsze konsekwencje, możliwe, że chodzi głównie o zyski firm farmaceutycznych, a rządy wykorzystują sytuację, żeby łatwiej panować nad przestraszonym społeczeństwem. Media też oczywiście żerują na pandemii i mnożą zyski podsycając niepokoje. Zapewne w każdym z tych stwierdzeń jest jakieś ziarno prawdy. Każde lekarstwo, więc i szczepionka, może mieć swoje niepożądane skutki uboczne, firmy farmaceutyczne rzeczywiście na szczepionkach zarabiają, rządom łatwiej radzić sobie ze społecznym niezadowoleniem i ukrywać swoją nieudolność czy cwaniactwo. Mimo wszystko to jednak zjawiska poboczne. Większość ludzkiej populacji przyjęła szczepionki jako promyk nadziei, który może nie rozwiązuje całości problemu, ale znacznie niebezpieczeństwo zmniejsza. Jako że jestem w grupie szczególnie narażonej, niestety, już po sześćdziesiątce, mniejszy niepokój wzbudza we mnie to przyszłe niesympatyczne działanie szczepionki, a świadomość dwudawkowego zaszczepienia daje może iluzoryczne, ale jednak jakieś tam, poczucie względnego bezpieczeństwa. Bez zaszczepienia czułbym się gorzej psychicznie. Myślę jednak, że zaszczepienie daje mi nieco większą szansę na przeżycie. Bilans zysków i strat wydaje mi się korzystniejszy ze strony zaszczepienia niż niezaszczepienia. Jeśli jednak młodej kobiecie sugeruje się, że szczepionka może się odbić negatywnie na jej potencjalnym jeszcze dziecku, podchodzę do jej wahania ze zrozumieniem. Jest co prawda alternatywa, że dziewczyna zakazi się, zachoruje i umrze, więc żadne przyszłe dziecko szkody nie poniesie. Znaczy, tak czy tak, ryzyk fizyk. Jeden z moich ulubieńców songwriterskich, Jason Isbell, oznajmił, że będzie koncertował tylko dla zaszczepionych. Na pytanie - jak takie wykluczenie niezaszczepionych ma się do głoszonej przez niego idei wolności, odpowiedział - Jestem totalnie za wolnością, ale jeśli nie żyjesz, to nie masz żadnej wolności. Poniekąd to racja. Jeżeli uznamy, że zaszczepienie w jakimś tam stopniu zapobiega zakażeniu, względnie daje szansę na łagodniejszy przebieg choroby, to tym samym zaszczepieni stwarzają mniejsze zagrożenie transmisją wirusa niż niezaszczepieni. Dodatkowo niezaszczepieni dają większe pole dla mutowania wirusa i powstawania odmian na szczepienie odpornych. Głownie z tego powodu papież Franciszek uznał zaszczepienie się za przejaw miłości bliźniego. Przykazanie miłości mówi jednak, że bliźniego trzeba kochać jak siebie samego, zatem jak ktoś nie kocha siebie to i bliźnich nie będzie. Kiedy przytoczyłem ten argument w dyskusji na jednym z prawicowych for, zakrzyczano mnie, że to demagogia, cios poniżej pasa i lewactwo. Oni oczywiście są obrońcami wiary, bliźnich kochają i w imię tej miłości przestrzegają przed szkodliwością szczepionek. W ostateczności są w stanie nawet punkt szczepień podpalić. Trudno coś zrobić z taką optyką.
Niechęć do szczepienia, także do środków zapobiegawczych jak maseczki czy dystans są dla prawicowców dość charakterystyczne, choć nie tylko oni nie chcą się szczepić. Argumentem jest tu wolność wyboru. Mogę powtórzyć za Isbellem, że martwi raczej wyboru nie mają, ale w końcu wielu za wolność już umarło. Wydaje jednak mi się, że to negatywne nastawienie ma na prawicy coś wspólnego z poczuciem tożsamości. Stanowi coś w rodzaju wspólnego mianownika dla aktualnie nie tak licznych grup prawicowych, staje się czymś w rodzaju kleju, podobnie jak u lewicowców niechęć do kościoła czy ogólne rzecz biorąc religii. Właściwie jest to podejście bardziej liberalne niż prawicowe, ale skoro liberałowie są za szczepionkami, to prawicowcy w opozycji do liberałów będą przeciwni. O politycznej głupocie nadal można by pisać obszerne traktaty.
Niechęć do szczepienia się można w dużej mierze przypisać społecznościom konserwatywnym. Tak jest u nas choćby na Podhalu czy Podlasiu. Można w uproszczeniu powiedzieć, że to ciemnota tych regionów, ale od dawna nie są one już tak ciemne, jak im się to kiedyś przypisywało. Górale poznali sporo świata wyjeżdżając zarobkowo nie tylko do USA, podobnie Podlasiacy, którzy też poprawy życia szukali w zarobkowej emigracji. Ich konserwatyzm polega jednak na nieufności do wszystkiego, co nowe i na braku zaufania do władzy również. Z góralami każda władza miała problem, wiem to z czasów komuny, kiedy sporo czasu spędzałem w Tatrach, gdzie też zastał mnie solidarnościowy sierpień. Wiem, jakie było wtedy nastawienie górali, zamykające się w podsumowaniu jednego z miejscowych znajomych – żeby jeszcze tego buca (Gierka) wypierd…… Lubię górali, spędziłem między nimi sporo życia, ale też znam ich upór nawet wtedy, kiedy nie mają racji. Najwidoczniej jednak pamięć o cholerze pustoszącej Podhale pod koniec XIX wieku zaginęła. Może są zdrowi i krzepcy, ale zaraza też ich dosięga.
Z obserwacji wynika, że niechętne szczepieniu są w miarę ściśle związane ze sobą grupy społeczne. Poza góralami, mogą to być choćby parafianie takiej parafii, która ma antyszczepionkowego proboszcza. W takich zamkniętych społecznościach trudno się wyłamać z ogólnego nastawienia. Podobno niektórzy górale szczepią się po kryjomu. Być może podobnie postępują niektórzy prawicowcy, nie afiszując się ze swoim zaszczepieniem. Hipokryzja dla prawicy, czy konserwatystów w ogólności, nie jest czymś nieznanym. Nikt chyba nie zrobił badań pokazujących czy niechętni szczepieniom nie pokrywają się z tymi, którzy nie chodzą na wybory. Wydaje mi się możliwe, że może tu chodzić o jakąś grupę charakteryzującą się ogólnym brakiem aktywności społecznej. Sporo jest ludzi nie umiejących podejmować własnych decyzji i zdających się w sprawach decyzyjnych na kogoś, kogo uważają za mądrzejszego, czy też widzą w nim przywódcę. Tu wszystko zależy od postawy lidera, jak jest antyszczepionkowcem podążający za nim się nie zaszczepią, jak jest za szczepionkami, zaszczepią się.
Niewątpliwie sprawa szczepionek dzieli nie tylko nasze społeczeństwo. W Balladzie o głupcach Bułata Okudżawy mądrym przybiło się pieczątkę na łeb, a głupich jak zawsze nie było widać. Szczepionkowy certyfikat jest czymś w rodzaju tej pieczątki na łeb. Głupcy go nie mają.
Rzecz jasna niezaszczepieni będą się obrażać, kiedy nazwą ich głupcami, ciemnotą czy w najlepszym przypadku ludźmi nieodpowiedzialnymi. Jednak mniej więcej to tak wygląda. Niezaszczepienie się jest efektem braku odpowiedzialności, podobnie jak nienoszenie maseczki czy noszenie jej na brodzie. Każdy ma swój obszar głupoty, mnie można nazwać głupcem z powodu nałogu tytoniowego, ale nie obrażę się z tego powodu. Nie jestem do końca mądry. Stosuję się jednak do zakazu palenia teraz już w większości publicznych miejsc, choć nie jest to dla mnie wygodne. Myślę, że podobnie mogą zachowywać się ci, którzy do szczepionek nie są przekonani. W końcu chodzi o nasze wspólne dobro. Z tego samego powodu zapinamy pasy w samochodzie i nie prowadzimy po spożyciu alkoholu. Kto się z tego włamuje ryzykuje życie swoje i innych. A tym, którzy uważają, że nie zachorują, podam tylko przykład Pana Jezusa, który się ochrzcił, choć nie musiał. Rozumiał ludzi.
Dodaj komentarz