Jak z papieża zrobić Lenina
Jak z papieża zrobić Lenina
Zdjęcie autora: Stagecoach
Stagecoach
11 mar 2023
6 minut(y) czytania
I mamy kolejny narodowy spór, tym razem o papieża Polaka. Kiedyś mogło się wydawać, że jest to postać, która jak żadna inna łączy rodaków i jeżeli ma jakichś wrogów, to są to najbardziej zapiekli w nienawiści esbecy, z tych, którzy byli zdolni do zamordowania księdza Popiełuszki. Jan Paweł II był dla nas symbolem, a dodatkowo ujmowała jego naturalność, bezpośredniość, człowieczeństwo. Oto papież, który nie był tylko jakąś figurą zamkniętą w Watykanie, a ktoś, kto wychodzi do ludzi, odwiedza ludzi w wielu krajach tego świata, wychodzi poza ramy świętego obrazka. Pamiętam tłumy na trasie przejazdu Jana Pawła II przez Warszawę podczas pierwszej papieskiej wizyty w Polsce, pamiętam hasło – chodźcie z nami, dziś nie biją, pamiętam jak podnosiliśmy się z duchowego upodlenia i wracało nam poczucie własnej wartości. Papież, czy wezwany przez niego Duch Święty, rzeczywiście odmienił oblicze tej ziemi. Nie mówiło się wtedy o świętości Jana Pawła II, ale mieliśmy świadomość historyczności jego postaci i czasu.
Z czasem okazywało się, że papież Polak ma również wielu przeciwników i to nie tylko wśród zapiekłych komunistów, ale też w wielu innych kręgach. Krytykowali go katoliccy ortodoksi, mając mu za złe zmienianie oblicza Kościoła, krytykowali liberałowie i lewicowcy za konserwatyzm i zachowawczość. Dla jednych był zbyt radykalny, dla drugich zbyt postępowy. Niewielu jednak podważało wielkość tej postaci. Dzisiaj nadal trudno odmówić Janowi Pawłowi II wymiary historycznego.
Historia jednak nie jest u nas zbyt popularna. Odchodzi w przeszłość, blednie, staje się nudnym przedmiotem szkolnym. W innym ujęciu czas weryfikuje nasze widzenie przeszłości, odbrązawia bohaterów takoż buduje pomniki i je obala. Z czasem opadają jednak nasze emocje i mało nas poruszają fakty, że Bolesław Chrobry był porywczym okrutnikiem, Kazimierz Wielki gwałcicielem, a Jan III Sobieski zdrajcą wspierającym Szwedów. Życiorysy tych wielkich stają się co najwyżej przedmiotem badań historyków względnie osnową powieści czy scenariuszy filmowych. Historyczne spory się toczą, ale rzadko rozpalają emocje.
Z Janem Pawłem II będzie tak za jakieś 20 czy 30 lat dziś jednak jeszcze należy do teraźniejszości. Bardziej jednak mamy do czynienia z wyobrażeniem postaci papieża Polaka niż z niż z postacią realną. Kościół ogłosił go świętym i jako święty został wyniesiony na ołtarze i stał się przedmiotem kultu. Z punktu widzenia poczucia narodowego jest kimś tak istotnym jak święci Wojciech i Stanisław z początków polskiej państwowości. Nawiasem wspomnę, że św. Stanisław do dziś wzbudza kontrowersje, więc podobne wobec Jana Pawła II nie są czymś nowym.
Podziałów w Polsce nigdy nie brakowało, ale te aktualne okazują się wyjątkowo męczące. Męczące są ich bezrozumność, zaślepienie i niedyskutowalność. Wszystkie strony sporów wyznają zasadę, że albo jesteś z nami, albo przeciw nam. Jak nie jesteś prawakiem, to jesteś lewakiem, albo jesteś nowoczesnym liberałem, albo ciemnym katolem i nie ma nic po środku. Tymczasem zdecydowana większość naszych obywateli jest znakomicie nijaka. Wystarczają im przyzwoite zarobki, sobotni grill na działce i wakacje w jakimś egzotycznym ciepłym kraju. Można mieć im to za złe, ale może jest tak jak w zakończeniu Władcy pierścieni, gdzie Frodo dochodzi do wniosku, że wszystkie wojny światów były po to, żeby Hobbity w Shire mogły pić piwo.
Oto dziennikarz tworzy film, w którym z przekonaniem opowiada, że Jan Paweł II jeszcze jako kardynał Wojtyła, wiedział o pedofilii w krakowskiej diecezji i nic z tym nie robił, a właściwie tuszował zjawisko i ukrywał sprawców. I tak jedni święcie wierzą dziennikarzowi, drudzy podważają wiarygodność świadków i dowodów. Jedni chcą widzieć papieża jako przypisany świętym wzór cnót wszelakich, drudzy już szykują kilofy do rozbijania pomników. Łączący przez lata rodaków papież Polak nagle staje się powodem głębokiego podziału w narodzie. Nie wiem, jaka jest prawda. Bliżej mi do uznania, że kardynał Wojtyła wiedział o przypadkach pedofili w podległej mu diecezji i reagował na nie tak, jak cały ówczesny Kościół czyli nie wiedział, co z tym robić. Wrażliwość w materii molestowania dzieci w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych nie była taka jak dziś. To był temat tabu, coś co najlepiej było przemilczeć czy udawać, że nie istnieje. Polski Kościół był w trudnej sytuacji oblężonej przez komunę twierdzy, każda kościelna słabość stawała się argumentem w rękach walczącej z Kościołem władzy ludowej, w trwającej o dusze ludzkie wojnie nie można się było przyznawać do słabości. Los pojedynczego człowieka, nawet skrzywdzonego paskudnie dziecka, nie był aż tak istotny. Kościół bronił się w imię swojej racji stanu, atakowany w ramach innej racji. Kto by się tam przejmował uczuciami jakiegoś zgwałconego małolata. Przykre to, bo jeśli nigdy nie miałem złudzeń co do komunistów, to jednak liczyłbym na nieco więcej empatii w Kościele.
Kardynał Wojtyła myślał i czynił tak jak cały ówczesny Kościół, którego do zajęcia się sprawą pedofilii zmusiły dopiero ohydne fakty wychodzące na jaw znacznie później w wielu krajach świata. I dziś Kościół nie umie się z tym uporać, co o tyle mnie nie dziwi, że Kopernik musiał czekać na swoją rehabilitacje ponad czterysta lat. Przez ten czas według doktryny Kościoła słońce nadal kręciło się wokół ziemi. Kościół się nie spieszy, ma czas i swoje sprawy załatwia we właściwym czasie. Wierzę, że kiedyś uświadomi sobie, że cierpienie skrzywdzonego dziecka nie jest mniej ważne od racji stanu, a może właśnie jest tą racją stanu?
Nie osądzam, żeby nie być osądzanym. Nie znam szczegółów, nie wiem, co jest prawdą, co kłamstwem, co półprawdą, co przemilczeniem. Są jednak tacy, co wiedzą, znaczy wydaje się im, że wiedzą. Takie fanatyczne przekonanie o swojej racji budzi moją zdecydowaną niechęć. Jak łatwo wydawać wyroki, choć potem miewa się kaca po ich wykonaniu, kiedy okazuje się, że były niesłuszne. Wkurza mnie z jednej strony obszczekiwanie Kościoła z zajadłością niezbyt dla mnie zrozumiałą, ale obezwładnia mnie takoż fanatyczne traktowanie jako wrogość każdego słowa krytyki wobec Kościoła i jego przedstawicieli. Są jacyś ludzie, którzy Kościoła zwyczajnie nienawidzą i tyleż w tej nienawiści irracjonalności, co u tych, którzy nienawidzą wszystkiego, co poza Kościołem, bo przecież poza Kościołem nie ma zbawienia. Obie strony mają przy tym przekonanie, że te nienawiści są usprawiedliwione i słuszne.
Jan Paweł II obudził u niektórych już dawno ducha polskiego mesjanizmu, poczucia jakiegoś narodu wybranego, lepszego niż inne narody. To znaczy sam papież tego nie budził, był zły na stawiane mu tysiącami pomniki, nie chciał, żeby robiono z niego Lenina, ale choć z jednej strony ta wszechobecność Jana Pawła II na pomnikach, w nazwach ulic czy patronatach szkół była paranoją, to z drugiej w jakimś sensie zrozumiałą, bo my w większości przecież szczerze papieża Polaka kochaliśmy i byliśmy z niego dumni. A teraz chce się ludziom odebrać tę miłość i dumę. Ale to też trochę tak, jak z dziećmi, które dorastając orientują się, że ich rodzice są zwyczajnymi ludźmi, a nie omnipotentnymi herosami, za jakich uważaliśmy ich, kiedy byliśmy dziećmi. To jedna z przyczyn konfliktu pokoleń.
Mamy więc z jednej strony postulaty zniszczenia pomników, zmian nazw ulic i szkół, a z drugiej krucjatę w obronie świętości, papieskie homilie w telewizji tzw. publicznej i rozdzieranie szat wobec bluźnierstw. Emocje są prawdziwe nawet jeśli irracjonalne, ale podsycają te emocje cyniczni gracze polityczni. Jeśli bowiem nie zagłosujesz w obecnej sytuacji na PiS względnie na to, co jest bardziej na prawo od PiS, to znaczy, że jesteś wrogiem Kościoła, zdrajcą polskości, postkomunistą, neomarksistą i w ogóle jakimś pomiotem szatana zasługującym tylko na zniszczenie, a jeśli zagłosujesz na tą prawomyślną prawicę, to jesteś ciemnym katolem, ksenofobem, obłudnym faryzeuszem, zakompleksionym prowincjuszem i płaskoziemcą. Zabawne skądinąd jest wymyślanie takich epitetów.
Najbardziej mnie rozbawiło niedawna sejmowa próba likwidacja TVP Info i w odpowiedzi wezwanie ambasadora USA w celu skłonienia do wpłynięcia na TVN24. Ze względu na wolność słowa będę bronił zarówno rządowej gadzinówki czyli TVP jak i założonej przez esbeków telewizji TVN. Nie sprowadzajmy naszej rzeczywistości do tej rodem z PRL. Nawet idioci powinni mieć prawo do gadania bzdur, a ja chcę mieć prawo wyboru.
Jest jeszcze sprawa podwójnych standardów. Choćby broniąc kardynała Wojtyły podważa się autentyczność esbeckich dokumentów. Niby słusznie, ale robią to ci, którzy bezkrytycznie uwierzyli w autentyczność esbeckich kwitów na Wałęsę z teczki Kiszczaka. Coś mi się tu nie zgadza. Możliwe, że wychodzi na wierzch nasza najbrzydsza cecha narodowa czyli bezinteresowna zawiść i satysfakcja z niszczenia każdego rodaka, który wyrósł ponad przeciętność. Ta zawiść jest bezpartyjna, a mściwe miernoty są po wszystkich stronach.
Dopuszczam do siebie myśl, że Kardynał Wojtyła wiedział o pedofili i nic z tą wiedzą nie zrobił, dopuszczam, że Lech Wałęsa był uwikłany w jakieś relacje z SB w latach siedemdziesiątych, ale ważniejsze są dla mnie ich role historyczne, duma z obu tych przedstawicieli mojego narodu. To, że są jakieś drugie strony medali, to tylko dowód na to, że nawet ci wielcy pozostają ludźmi. Cieszę się z Nobla dla Szymborskiej, chociaż w młodości napisała kilka kretyńskich wierszy i podpisała wstrętne pismo, cieszę się z Nobla dla Miłosza, choć uważał się za Litwina i też ma nieco za uszami w biografii, cieszę się z Nobla dla Tokarczuk, chociaż są tacy, którzy jej książki najchętniej spaliliby na stosie nawet ich nie czytając. Cieszą się, bo to Polska właśnie i z tego powodu nabyłem ostatnio Wiersze wszystkie Szymborskiej i Wiersze zebrane Herberta. To jest dorobek polskiego języka i literatury.
Nie rzucę więc kamieniem w Jana Pawła II, bo na zawsze pozostanie w moich uczuciach kimś niezwykle ważnym i nawet jeśli popełnił jakieś błędy zaniechania, moich uczuć to nie zmieni. Nie musi być dla mnie święty i tak zasłużył na szacunek i wdzięczność. Nie stanę jednak też w szeregach bałwochwalców, którzy chcą zrobić z papieża wiecznie żywego Lenina. Jan Paweł II chyba by też tego nie chciał.
Dodaj komentarz