Kulturalnie o przeklinaniu
Kulturalnie o przeklinaniu
Zdjęcie autora: Stagecoach
Stagecoach
27 lut 2021
6 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 21 mar 2021
W ramach szukania wszystkiego na wszystkich znaleziono nagrania polityka przymierzanego do fotela premiera, kiedy to w czasach swojego wójtowania posługiwał się językiem nieparlamentarnym, dokładniej mówiąc wulgarnym, prymitywnym czy nawet chamskim. Można się zastanawiać, czy taśmy znalazła opozycja czy też zwolennicy obecnego premiera, który się w swoim premierostwie poczuł zagrożony, ale nie o tym chcę napisać. Zastanowiło mnie głównie to, czy ktoś w naszym społeczeństwie poczuł zgorszenie wobec tej wulgarności, ale też to, dlaczego używa się takiego języka, chociaż trudno się doszukać realnej potrzeby.
Wulgaryzmy są obecne w każdym języku. Tworzą się zwykle w obszarach uznawanych obyczajowo za wstydliwe czy intymne, ale sięgają także sprofanowanego sacrum, jak choćby góralski krucafuks sakramencki, czy zjawisk budzących strach, klasyczna cholera. Badania na gruncie słowotwórczym czy etymologicznym mogą być w przypadku wulgaryzmów niezwykle fascynujące, ale bardziej interesuje mnie w tej chwili to, co wynika z ich ekspresywnej funkcji w języku.
Wulgaryzmy są przede wszystkim nośnikami emocji. Wyraża się przez nie złość, gniew, agresja, ale także podziw, wzruszenie czy nawet miłość. Wszędzie tam, gdzie pojawia się nadmiar emocji i brakuje słów, sięgamy po wulgaryzmy. Przekleństwa poprawiają krążenie krwi i powodują zwiększony poziom adrenaliny, przydają się więc jako wspomaganie w sytuacjach wymagających zwiększonego wysiłku działając jak dopalacz. Mogą też działać jak wentyl, przez który uchodzi nadmiar nagromadzonej energii. Pomaga w tym fonetyka tych wyrazów zawierających w sobie np. głoskę „r”, polska kurwa, hiszpańskie caramba, włoskie porco, francuskie merde itp. Artykulacja głoski „r” wymaga większej energii niż innych głosek, dodatkowo „r” może wibrować i wzmacniać tym samym swoją siłę wyrazu, np. kurrrwa. Najczęstszy angielski wulgaryzm, rozpowszechniony głównie przez amerykańskie filmy, czyli fuck ma z kolei ekspresję opartą na szybkim wyrzuceniu powietrza trochę na kształt kociego prychnięcia. Jako słowo jednosylabowe daje się łatwo powtarzać, stąd jeśli jedno fuck nie wystarcza, można dodawać kolejne: fuck, fuck, fuck itd. Trochę inaczej jest w języku rosyjskim, w którym głoskę „r” zastępuje głoska „b” np. w wyrazach blać czy job. Jako zwarto-wybuchowa „b” niesie spory ładunek energii, ale że nie aż taki jak „r” rosyjskie przekleństwa bywają zwykle rozbudowane, więc job twoju mać. Ważne, że ekspresja wyraża się tak przez znaczenie słowa jak i przez jego wymowę.
Przekleństwa mają więc w języku swoje określone funkcje i tym samym swoje miejsce. Używamy ich wszyscy, różnice są tylko w częstości i okolicznościach użycia. Przy bolesnym uderzeniu młotkiem w palec kurwa może przynieść chwilową ulgę, podobnie jak w przypadku innego mocnego wkurzenia na kogoś czy na coś. Pozytywną rolą jest tu werbalizowanie agresji, bo lepiej przekląć niż dać komuś w mordę. Zrozumiałe są też długie łańcuchy wulgaryzmów, którymi reagujemy na wolno otwierające się strony internetowe czy kolejny błąd przy wpisywaniu hasła. Przekleństwo może też usprawnić nasze funkcje manualne, jak przy nawlekaniu igły czy innej podobnie wymagającej precyzji czynności. Nie są więc w swojej istocie czymś złym. Stanowią coś w rodzaju stymulacji i przyprawy, dodając językowi nieco pieprzu.
Problemem jest nadużywalność. Przypomina mi się tekst, który wygłosił kiedyś pewien kierowca poszukujący dyspozytora w bazie – kurwa, gdzie jest ten kurwa, jebany kurwa Wiśniewski? Trzy kurwy na jedno zdanie to jednak trochę zbyt wiele, ale kierowca był chyba rzeczywiście poirytowany. Kurwa podobnie jak amerykańskie fuck uzyskuje często coś na kształt statusu znaku przestankowego. Może dobrą radą jest zalecanie osobom mającym trudności z interpunkcją wstawianie przecinka tam, gdzie mają ochotę powiedzieć kurwa? Trzeba by to dokładnie zbadać.
Nadużywanie to jedno, ale znacznie gorsze jest używanie przekleństw i wulgaryzmów zupełnie bez powodu. Zdarza mi się, kiedy rano idę na przystanek tramwajowy, na długości jakichś trzystu metrów słyszeć kilka razy wypowiadaną przez różne osoby kurwę. Można to potraktować jako wspomnianą wyżej interpunkcyjność, ale jest to raczej językowy nawyk, podobny do takich powtarzalności jak: w zasadzie, prawda, panie itp. Wydaje się, że jest to kurwa środowiskowa, obecna w języku środowiska, z którego używający tego słowa pochodzi. Nie bez przyczyny nazywano kiedyś wulgaryzmy furmańską łaciną, wskazując na cechę charakterystyczną dość prymitywnej społeczności. Mawia się też choćby – kląć jak szewc – co u osoby posługującej się młotkiem jest wytłumaczalne, ale też wskazuje na język warstw nazywanych kiedyś niższymi. Niewykształcony prosty lud miał z natury rzeczy ograniczony zasób słów i wspomagał się wulgaryzmami jako dodatkiem emocjonalnym czy wskazującym na sprawy transcendentne, znaczy nieobejmowalne prostym umysłem. W takich nieelitarnych środowiskach tak się po prostu mówiło, tak zresztą jak popełniało wiele błędów językowych. Prosta mowa była wulgarna i niepoprawna. Dziś też po charakterze błędów językowych i przekleństw można rozpoznać pochodzenie rozmówcy.
Klną na potęgę jednak nie tylko prostacy. Uważa się i chyba nie bez powodów, że używającymi na potęgę brzydkich wyrazów są lekarze. Można to chyba tłumaczyć oswojeniem tej grupy zawodowej z cielesnością i jej wszelkimi przejawami oraz napięciem towarzyszącym ich pracy. Przeklinanie jest tu wyrazem pewnej koniecznej znieczulicy powstrzymującej drżenie rąk podczas operacji i obcowaniem ze sprawami ostatecznymi życia i śmierci. Taki obsceniczny język przypisywano też posiadającym ponoć tajemnice świata tego Templariuszom. Z presją nadświadomości trzeba sobie jakoś radzić. Niemniej choć kurwa jest wszechobecna na boiskach piłkarskich, znacznie jej mniej w szermierce czy szachach. Ludyczność jest niecenzuralna, co przejawia się w przyśpiewkach ludowych, a mniej jej w kulturze tzw. wyższej.
Sztuka ma jednak z wulgaryzmami pewien problem. Stara się ich nie naużywać, ale chcąc zachować wierność rzeczywistości, unikać nie może. W dawnej literaturze określano wtrącanie wulgaryzmów językiem rubasznym i wywołującym wesołość. Śmiech podobnie jak przekleństwa rozładowuje napięcia, więc wszystko tu jest na miejscu. Wulgaryzmy pojawiały się więc przede wszystkim w komediach czyli sztuce niższej niż tragedia. U Szekspira dosadność można jednak znaleźć wszędzie, w końcu nie pisał dla dworu tylko dla pospólstwa. Rozdwojenie można znaleźć u naszego Fredry piszącego komedie językiem poprawnym i używającemu sobie w niecenzuralnych wierszykach, od których i dzisiaj uszy więdną. Wulgaryzmy jednak z trudem znajdowały sobie drogę do utworów literackich. Chłopi u Reymonta nie klną tak, jak zapewne czynili to w rzeczywistości, nawet u naturalistycznego Zoli używa się raczej języka literackiego a nie ulicznego. We współczesnej literaturze nastąpiło złamanie tabu, choć jeszcze robotnicy w opowiadaniach Hłaski klęli na poziomie cholery czy choroby. Pojawienie się w literaturze języka powszechnie używanego wywołało nawet pewien szok kulturowy.
Język polityki nazywany dyplomatycznym chyba zawsze różnił się od języka polityków, zwłaszcza tych żyjących z wysokim poziomem adrenaliny, w poczuciu zagrożenia i nieustannej walce o przetrwanie. Tu trochę refleksji z psychologii rozwojowej. Przeklinania zabrania się dzieciom, ucząc je, że nie należy używać brzydkich wyrazów. W naturalny sposób dziecko próbując stać się dorosłym zaczyna ten zakaz omijać. Przeklinam, więc jestem dorosły, podobnie pijąc alkohol czy paląc papierosy takoż rozpoczynając życie seksualne. Oczywiście wszystko to bywa przedwczesne, ale jest wpisane w prawidłowość rozwojową. Przeklinam, więc jestem dorosły, silny jak tata, a także i mama, choć tutaj wzorzec kobiecości rozwija się w bardziej skomplikowany sposób. Każdy prawidłowo rozwijający się nastolatek przechodzi przez okres nadmiernego przeklinania, które znika z czasem jak trądzik, chociaż nie u wszystkich. To właśnie dotyka polityków czy ogólnie mówiąc ludzi władzy. Im bardziej przeklinam, tym jestem silniejszy, mocniejszy, bardziej wszechwładny, tym więcej mi wolno. Przeklinanie staje się językiem samców alfa i w jakimś stopniu działa, budzi respekt i szacunek, powoduje podporządkowanie. Jest takie przysłowie – co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie. Wojewoda klnie, smród się płaszczy. Ale nie tylko płaszczy. Kiedy bowiem ktoś na stanowisku używa języka pospólstwa, to mówi się o nim swój chłop, jak z nami wypije, znaczy nami nie gardzi. To dość przerażający stereotyp obyczajowy, ale dzieje głupoty to inny temat.
Wtrącę tutaj dla jasności wątek feministyczny. Jeszcze do niedawna było normą nieprzeklinanie przy kobietach. Uważane to było za oznakę chamstwa i złego wychowania. Niewiasta zaś słysząc przekleństwo winna się zapłonić a nawet zemdleć. Przeklinający przy kobietach był gburem i nie cieszył się szacunkiem. Emancypacja zaczęła jednak równać kobiety z mężczyznami pod każdym względem. Kobiety trafiały do do niedawna męskich zawodów i tylko nieznacznie łagodziły obyczaje. Jako nieświadomy nastolatek doznałem kiedyś szoku, kiedy przeczekiwałem niewygodną lekcję ukryty w szkolnej szatni, a w sąsiednim pomieszczeniu zebrała się grupka dziewcząt ze starszej klasy. Słuchałem niechcący, ale po podsłuchaniu rozmowy starszych koleżanek moje widzenie kobiet zmieniło się na zawsze. Przeklinając kobiety chcą dowieść swojej siły i równości z mężczyznami, chcą sobie nawzajem zaimponować niezależnością i wyzwoleniem, zyskać opinię twardzielek. Czasami przejmują też język swoich chłopaków, być może z zafascynowania. Świat może nie staje się w ten sposób piękniejszy, ale może mniej pruderyjny.
Wracając do polityki. W nagranych wypowiedziach kandydata na premiera przejawiło się wszystko to, co napisałem powyżej, od psychologii rozwojowej po współczesną normę obyczajową. Znakiem tego nikt się tutaj nie zgorszy, ani nie przejmie, zwłaszcza, że i innych polityków na podobnym języku przyłapano. Działa też mit języka marszałka Piłsudskiego, który jako żołnierz nie przebierał w słowach. Polityczno-gospodarczy macho, współczesny człowiek sukcesu, swój chłop, same plusy. Wrażliwość na słowo osłabła też już bardzo. To, że ktoś wysławia się jak prymitywny cham, nie ma większego znaczenia. Liczy się, że ma pozycję, pieniądze, władzę i instynkt współczesnego rekina gospodarczego.
Dodaj komentarz