Moje lektury 2023
Moje lektury 2023
Zdjęcie autora: Stagecoach
Stagecoach
6 sty 2024
5 minut(y) czytania
Kolejny rok, kolejna porcja książek. Od dawna już nie czytam na rekord, ale udaje mi się przeczytać rocznie ok. 30 książek, przeznaczając na to jakieś pięć, sześć godzin tygodniowo. Głównie czytam przed snem korzystając z czytnika oraz w poranne weekendy przy świetle dziennym. Przyznam, że czekam w tygodniu na te sobotnie i niedzielne poranki.
Początek roku to była kontynuacja fascynacji Umberto Eco. Dokończyłem Baudolino, dodałem Temat na pierwszą stronę i przeczytałem Cmentarz w Pradze, której to powieści słuchałem kiedyś jako audiobooka, ale samo słuchanie nie jest tym samym co czytanie. Czytając zapamiętuje się więcej. Konikiem Eco jest przenikanie się rzeczywistości ze światami wymyślonymi. Chodzi o to, jak zmyślone teorie spiskowe mieszają się z prawdą i wpływają na ludzką świadomość. Baudolino choćby jest chronicznym konfabulantem , wymyślającym np. święto Trzech Króli na doraźne potrzeby jego czasów. Fikcje tworzone przez Eco też oczywiście trzeba traktować z dystansem, ale mechanizmy manipulowania historią, są pokazane bardzo precyzyjnie i możemy w nich znaleźć klucze do teorii spiskowych w naszych czasach. Dobrym przykładem jest powstanie Protokołów mędrców Syjonu opisane w Cmentarzu w Pradze. Zadziwiająca jest żywotność tego fikcyjnego dokumentu, do którego świadomie lub bezwiednie odwołują się teraźniejsi tropiciele spisków żydowskich, zmierzających do zdobycia władzy nad światem.
Pod wpływem tych lektur sięgnąłem po Żyda wiecznego tłumacza Eugeniusza Sue. To trochę zapomniana dziewiętnastowieczna lektura oparta na koncepcji igraszek losu, który łączy ze sobą przypadki z pozoru niezależne od siebie. Poszczególne wątki łączy ze sobą testament przodka, który wymaga, by rozrzuceni po świecie spadkobiercy musieli się spotkać wyznaczonego dnia w konkretnym miejscu. Temu spotkaniu starają się zapobiec szatańsko sprytni i bezwzględni jezuici, chcący przejąć spadek i odbudować potęgę zakonu. Lektura może trochę już trąci myszką, ale czyta się dobrze, a przeczytałem ją na komputerze korzystając ze ściągniętych z sieci plików pdf. Jeszcze jeden sposób na współczesne czytanie.
Eco skłonił mnie też do odświeżenia sobie dawno czytanego Borgesa. Ciekawe jest zestawienie tych wybitnych erudytów i intelektualistów. O ile Umberto Eco bawi się swoją wiedzą i po części wbija czytelnika w kompleksy, o tyle Borges pisze o osobnikach nieco prymitywnych, prawie analfabetach, których historie bywają jednak zadziwiająco symboliczne, pokazując bezlitosną ironię życia. Pod zwyczajnymi zdarzeniami kryje się charakterystyczna dla literatury iberoamerykańskiej magia. Przeczytałem dwa zbiorki opowiadań: Fikcje i Raport Brody’ego.
W magicznej rzeczywistości sięgnąłem po Ulice Laredo Larrego McMurtry. I tu objawiła się magia w moim życiu. Książkę dostałem bowiem na imieniny od koleżanek z pracy i okazało się, że trafiły w dziesiątkę. Na podstawie książek McMurtry’ego powstał bowiem jeden z ważniejszych filmów mojego okresu dojrzewania Ostatni seans filmowy. Inne sfilmowane powieści tegoż autora to Czułe słówka i Tajemnica Brokeback Mountain, filmy również znaczące. Historia pościgu teksańskiego rangera kapitana Woodrowa Calla za okrutnym meksykańskim bandytą jest nie tylko wciągająca, ale realistycznie przedstawiająca świat amerykańsko-meksykańskiego pogranicza, kojarzącego mi się z równie surowym światem Gry o tron. Tu zresztą też trup ściele się gęsto i nikt z bohaterów nie ma lekko. Ostatecznie na główną heroinę wyrasta Lorena Parker. Tu trzeba wspomnieć, że Ulice Laredo są kontynuacją powieści Na południe od Brazos. Tę pierwszą część przeczytałem po drugiej, a przede mną jeszcze Szlak umarlaka czyli szczegółowsza historia Kapitana Calla, Loreny oraz Gusa, którego historię opowiada się w Na południe od Brazos. Na polski przekład czeka jeszcze Comanche Moon. Aż dziw bierze, że laureat Pulitzera i autor dobrze znany w Stanach u nas jakoś szerzej nie zaistniał, a zasługuje na to z całą pewnością. Losy ekipy Kapeluszników można też śledzić na ekranie. Na podstawie Na południe od Brazos (Lonesome Dove) powstał czteroodcinkowy serial z Robertem Duvallem i Tommy Lee Jonesem w rolach głównych, a sfilmowano również Ulice Laredo, gdzie role Loretty zagrała Sissy Spacek. Ogólnie nieprawdopodobnie wciągający cykl, może tym bardziej, że są to solidne powieści, w których nie ma eksperymentów formalnych i czyta się je jak po prostu świetnie napisaną literaturę.
Potrzebowałem jakiejś lżejszej lektury do wieczornego czytnika, więc sięgnąłem po Świat dysku Terry Pratchetta. Jakoś się przez lata nie mogłem do tego cyklu zabrać, ale kiedy już wszedłem w rzeczywistość Ankh-Morpork i podążyłem za najgorszym na świecie czarodziejem Ricewindem, przepadłem bez reszty. Aktualnie jestem pod koniec serii o nocnej straży i kapitan Marchewa stał się moim aktualnym bohaterem. Świata dysku nie da się opowiedzieć. Siła opisywanych historii kryje się niemal w każdym zdaniu, niosącym ironię, sarkazm, niezwykłe poczucie humoru i coś nieuchwytnego, w czym tkwi charakter pisarstwa Pratchetta. Nasuwa mi się dalekie skojarzenie z Wykładem profesora Maa Stefana Themersona, może trochę z serialem Rowana Atkinsona Black Adder, ale to skojarzenia rzeczywiście bardzo odległe. Świat dysku po prostu trzeba przeczytać, a lektury starczy na długo, bo to ponad czterdzieści części.
W uzupełnieniu humorystycznych opowiadań zaliczyłem Zagadki bytu i Artystę Mrożka i dodałem opowiadania Marka Twaina z dzieł zebranych, w których znalazłem takie, których nie znałem. Tak Pratchett jak i Mrożek i Twain pozwalają złapać nieco dystansu do zwariowanego, ale jednak ponurego naszego realnego świata. Podobnie jak Evzen Bocek, którego najnowsza część Arystokratki właśnie się ukazała. Nieco ona jednak jakby słabsza od poprzednich. Tak trochę na sile rozpędu i może nawet potrzeb finansowych.
Gdzieś tam jeszcze w środku roku przeczytałem Sztukmistrza z Lublina Isaaca Bashevis Singera. Wspominając Sienkiewicza, Rejmonta, Miłosza, Szymborską czy Tokarczuk, czyli polskich noblistów, warto pamiętać także o Singerze, który znaczną część życia spędził w naszym kraju i swoje książki osadzał w polskich realiach, chociaż pisał w Jidysz. Moda na Singera może się ponownie pojawić, bo coraz ciekawsza jest literatura tworzona przez pisarzy żyjących na styku różnych kultur.
Równolegle do prozy zaglądałem do twórczości poetyckiej. Przede wszystkim nabyłem bardzo ładnie wydane dzieła Miłosza, Herberta i Szymborskiej, więc siłą rzeczy poczytałem je sobie nie od deski do deski, ale wybiórczo, choć w wyborze sporym. Globalny Miłosz, mocno stojąca na ziemi Szymborska, analityczny Herbert to filary polskiej poezji w XX wieku. Zwłaszcza Miłosz, który swoim dorobkiem ogarnął niemal całe stulecie. Szymborska skojarzyła mi się z Emily Dickinson, której wiersze też niedawno czytałem, zwłaszcza jeśli chodzi o czerpanie inspiracji z najbliższego otoczenia. Bez wątpliwości jesteśmy poetycką światową potęgą, choć jakoś nie do końca to zauważamy. Sięgnąłem też po dwa nieco zakurzono, bo dawno wydane zbiorki europejskiej poezji: Złote sny i fioletowe róże oraz Jest tylko Beatrycze. Warto czasami odświeżyć sobie dorobek literacki od Dantego, Petrarki czy Szekspira poprzez Baudelaire’a, Rimbauda Verlaine’a do Micińskiego, Rilke i Grochowiaka.
Ostatnią przeczytaną w ubiegłym roku książką był poradnik dla kotów Jak wychować człowieka Barbary Pecconi. Zabawna książka traktująca o ludziach widzianych oczami kota i poprzez pryzmat kocich potrzeb.
Wspomnę jeszcze książkę, której nie zmęczyłem, a mianowicie Narodziny wszystkiego nowa historia ludzkości Davida Greabera i Davida Wengrowa. Dotarłem do 277 strony i cały czas miałem wrażenie, że to cały czas jeszcze wstęp. Spojrzenie niewątpliwie ciekawe, zwłaszcza jeśli kogoś interesuje polemika z Janem Jakubem Rousseau. Czyta się jednak trudno i człowiek gubi się w przykładach, które nie chcą się składać w jakąś klarowną tezę. Na razie wiem tyle, że rewolucja agrarna nie stanowiła jakiegoś punktu zwrotnego w historii ludzkości, bo rozciągała się na tysiące lat i trudno ją uznać za rewolucję. Z pewnością warto zrewidować stereotypy postrzegania naszej historii.
Aktualnie kończę Nieznośną lekkość bytu Milana Kundery. Książka może nie wybitna, ale interesująca w tej warstwie, która dotyczy życia w Czechach po rosyjskiej inwazji w 1968 roku. Chwilami przypomina rok 1984 i napawa grozą, że to nie fikcja, a rzeczywistość stworzona przez komunistów wspartych rosyjskimi czołgami. Ciekawostką jest, że tłumaczyła powieść Agnieszka Holland.
Ambitnie też zabrałem się za Septologię ubiegłorocznego noblisty Jona Fosse. Ambicja tu zdecydowanie potrzebna, bo napisane jednym ciągiem bez znaków przestankowych dzieło jest trudne do czytania, znaczy nie daję rady przeczytać więcej niż dwie strony za jednym posiedzeniem. Pamiętam, że podobnie była napisana Przypowieść Faulknera, ale czytałem to w swoich czasach zdecydowanie ambitniejszych.
W bliskiej poczekalni leży nowe, pełne, ponownie tłumaczone wydanie Rękopisu znalezionego w Saragossie Jana Potockiego. Kupiłem sobie to wydanie pod choinkę, więc mam nadzieję na odświętną lekturę. Tuż obok Szlak umrzyka Larrego McMurtry. Oczywiście przed snem dalszy ciąg Świata dysku, a jako przerywnik Zabawy literackie Szymborskiej. Czego jak czego, ale lektur mi w tym roku z pewnością nie zabraknie.
Dodaj komentarz