Ostatni rząd
Ostatni rząd
Zdjęcie autora: Stagecoach
Stagecoach
11 lip 2021
3 minut(y) czytania
Kiedy byłem w szkolnym wieku, chodzenie do kina było jeszcze atrakcją. Telewizja była marna i tylko kino dawało kolor i pełny ekran. Sala kinowa też miała swoją specyfikę. Szukało się najlepszego miejsca bez względu na to, jaki się miało numer fotela. Zwykle odbywało się to w czasie kroniki filmowej, kiedy istniała już duża szansa, że nikt więcej na salę nie wejdzie i nie będzie się awanturował o zajęcie jego miejsca. W kinie, które najlepiej pamiętam najlepszym rzędem był taki w połowie sali, tuż za szerszym przejściem z jednej strony na drugą. Tu była gwarancja, że żaden dryblas nie będzie zasłaniał ekranu. Rzędem najbardziej fascynującym był jednak ten ostatni, który zajmowali nieco starsi ode mnie wyrostkowie, pełniący także rolę komentatorów filmowych wydarzeń. Nie cechowała ich może jakaś wybitna inteligencja, ale byli jednym z nielicznych ośrodków wolnego słowa w ówczesnej rzeczywistości. Byli też niezależną krytyką filmową, często kształtującą opinię. Zapewne ich przykład posłużył twórcom skeczy z trójkowego 60 minut na godzinę - Para-męt pikczers czyli kulisy srebrnego ekranu.
Z licznych komentarzy w czasie filmów zapadł mi w pamięć zwłaszcza jeden. Kiedy w obrazie Love Story główna bohaterka umiera, a zdruzgotany bohater rozpacza przy jej łóżku, z ostatniego rzędu odezwał się głos – dymaj, jeszcze ciepła. Kontrast filmowej fikcji z rzeczywistością sali kinowej był powalający. Całą magię kina w jednej chwili diabli wzięli, romantyzm legł w gruzach, a wszystko można było porównać tylko do opowiadania Marka Hłaski :Pierwszy krok w chmurach”. Brutalny i chamski prymitywizm zdruzgotał delikatną warstwę melodramatu, hollywoodzkim fabrykom wyciskaczy łez zagroziło bankructwo, wzruszenie publiczności zamieniło się w uczucie porównywalne chyba tylko z tym, kiedy komuś wrzucą kupę do smacznej zupy. Żart był niewybredny i odrażający, o ile w ogóle można to było nazwać żartem. Sprowadzenie głębokiego i tragicznego uczucia do ordynarnego aktu kopulacji w dodatku o zabarwieniu nekrofilnym może nawet podpadało pod jakiś paragraf obrazy uczuć i obyczajów. Niemniej wszystkie te sprzeczności mieściły się w realiach naszego świata. Podobnego szoku doznałem jeszcze kiedyś, kiedy staruszkowi zwracającemu uwagę jakiemuś bandziorowi o wyglądzie kryminalisty, ów bandzior odpowiedział – zamknij pysk, bo cię wyrucham. Uderzyło mnie nie tylko wulgarne potraktowanie starszej osoby, ale groźba zawarta w wypowiedzi. Uświadomiłem sobie patrząc na fizys łobuza, że on nie blefuje, że jest gotów wykonać swoją groźbę w sposób dosłowny. W więzieniach wszak to zdarza się wcale nie tak rzadko.
Wracając jednak na salę kinową, muszę przyznać, że nieletniemu wówczas człowiekowi jakim byłem, odzywki ostatniego rzędu w jakiś sposób imponowały. Ostatni rząd w kinie niewątpliwie rządził. Nie było odważnych kuszących się o zwrócenie mu uwagi, być może w świadomości, że usłyszą to samo, co staruszek od podwórkowego obszczymura. W kinie jest ciemno, co z jednej strony daje poczucie anonimowości a nawet bezpieczeństwa, ale anonimowość może dotyczyć również kogoś, kto na zwrócenie uwagi może zareagować rękoczynem. Jest ciemno i lepiej siedźmy cicho. Ten jednak brak reakcji kinowej społeczności tworzył wokół ostatniego rzędu pewien nimb nietykalności, bycia ponad prawem i społecznymi normami. Być może nawet wyobrażałem sobie, że siedzę w tym ostatnim rzędzie i mam poczucie podobnej niezależności od tłumiących zasad kultury, że nikt mi nie podskoczy i mogę gadać wszystko, co tylko chcę. Głębsza analiza z poziomu człowieka dorosłego doprowadziłaby zapewne jednak do wniosku o uzależnieniu ostatniego rzędu od normy na zasadzie jej przełamywania czy raczej szokowania, tak jak skandalista jest uzależniony od tych, którzy oburzą się na skandal. Bez takich oburzonych nie ma zabawy. Jako jednak dziecko nie wnikałem aż tak w psychologiczne i socjologiczne niuanse. Wiedziałem jednak, że się do ostatniego rzędu nie nadaję. Nie miałem tej odwagi i bezczelności, wierzyłem w jakieś ideały, a sztukę, nawet filmową, traktowałem jak rodzaj objawienia. Byłem dzieckiem wrażliwym, przeklinającym raczej z rzadka, a i to zawsze ze świadomością naruszania dobrego obyczaju.
Minęło wiele lat i z niejakim zaskoczeniem zacząłem zauważać, że ostatni rząd coraz częściej się we mnie odzywa. Najczęściej przy okazji wypowiedzi polityków, ale też w przypadku miernej i naciąganej sztuki, nadętych czy sztucznych wypowiedzi znajomych, ogólnego zafałszowania rzeczywistości udawanymi wartościami czy coraz dziwaczniejszymi ideami. Boję się, że to już tylko krok do przyjęcia postawy starego cynika, choć tłumaczę się jednak głównie nadmierną trzeźwością umysłu. A jednak pozostaję w nieustannym dialogu z ostatnim rzędem. Ostatni rząd bowiem prowadzi do prawdy. Jeżeli ktoś czy coś bronią się przed komentarzem ostatniego rzędu, to być może należy się im szacunek i zaufanie. Najczęściej się jednak nie bronią. Ta loża szyderców jest bezlitosna i obnaża wszelkie królewskie nagości. Jakiś wewnętrzny prymityw mówi, że kulturowe, obyczajowe, światopoglądowe czy nawet religijne konstrukcje są do dupy i chociaż nadal jeszcze udaje mi się zapanować nad tym prymitywem inteligencko ukształtowaną osobowością, to być może jestem jednak skazany na porażkę. Głupota tego świata bywa obezwładniająca, obłuda i zafałszowanie odstręczające. Ma się po prostu ochotę usiąść w ostatnim rzędzie i odpowiedzieć chamską, wulgarną drwiną na coraz bardziej zmyślony świat. A może ci ostatni kiedyś zostaną pierwszymi? Świat bywa przewrotny.
Dodaj komentarz