Ostatnia bitwa II Rzeczpospolitej
Ostatnia bitwa II Rzeczpospolitej
Zdjęcie autora: Stagecoach
Stagecoach
1 sie 2021
9 minut(y) czytania
Dziś kolejna rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Siedemdziesiąta siódma, do osiemdziesiątki już blisko, a to znaczy, że jeszcze żyjący uczestnicy mają dzisiaj po dziewięćdziesiątce, w najlepszym razie, jeśli byli małoletnimi łącznikami Szarych Szeregów, dziewięćdziesiątki są bliscy. Tym samym wraz ze swoimi żołnierzami Powstanie przechodzi do historii. Nadal jednak, mimo upływu czasu, warszawski zryw budzi emocje, a to głównie z powodu czterdziestu lat marginalizacji i zakłamywania w czasach PRL. Powoli jednak epoka naznaczona drugą wojną światową zamyka się. Czas robi swoje. Nic jednak w historii nie kończy się definitywnie, przeszłość ma wpływ na teraźniejszość i przyszłość. Historia magistra vitae est – jak mawiali starożytni, a i kto nie zna historii, albo o niej zapomina, skazany jest na powtarzanie jej błędów, co zauważył George Santayana. Niestety, takich zapominalskich ignorantów zawsze jest na świecie wielu.
Spróbuję jednak spojrzeć dziś na Powstanie Warszawskie w kontekście historycznym czyli mniej emocjonalnym. Otóż jawi mi się z tej pespektywy Powstanie jako ostatnia bitwa II Rzeczpospolitej definitywnie zamykająca jej istnienie.
II Rzeczpospolita praktycznie przestała istnieć w wyniku klęski wrześniowej, a dokładniej w efekcie rozbioru ówczesnej Polski przez Niemcy i Rosję Sowiecką. Polska geograficznie zniknęła z mapy Europy, co miało swoje późniejsze konsekwencje w ustalaniu naszych powojennych granic. Praktycznie ustalono je na nowo, niespecjalnie się ich przedwojennym kształtem przejmując. Granice II Rzeczpospolitej ustalił traktat wersalski, w naszym przypadku także wojna obronna z 1920 roku czyli traktat ryski, powstania śląskie takoż pomniejsze umowy dotyczące głównie zagospodarowania pozostałości po Austro-Węgrach. Postanowienia traktatu wersalskiego były niedoskonałe, jak zresztą większość umów międzynarodowych i w efekcie tworzyły podstawy pod wybuch kolejnej wojny po jakimś czasie pokoju na złapanie oddechu. Kwestionowane były przede wszystkim przez Niemcy, co w pewnym stopniu umożliwiło Hitlerowi dojście do władzy i społeczne poparcie dla koszmaru realizacji snu o tysiącletniej Rzeszy. Upokorzenie przegraną wojną, gigantycznymi reparacjami, zepchnięciem do roli państwa drugorzędnego, wiążąca się z tym bieda i poczucie niesprawiedliwości były dobrym gruntem dla budzenia się chęci rewanżu. Nie bez powodu kapitulacja Francji w roku 1940 podpisana została w tej samej salonce, w której po I wojnie podpisywano kapitulację Niemiec.
Zaszłościami historycznymi także Sowieci usprawiedliwiali swoją agresję na Polskę z 17 września 1939 roku. W ich tłumaczeniu zajmowali ziemie, które im Polska odebrała w traktacie ryskim. Fatalnym precedensem było tutaj zajęcie przez Polskę Zaolzia po konferencji w Monachium. Historyczne błędy się mszczą. Historycznie należałoby nawet sięgnąć głębiej, bo do czasów rozbiorów, kiedy to Polski nie było na mapie. Tak miało być i teraz. Hitler nie przewidywał istnienia jakiegokolwiek, nawet bardzo kadłubowego, państwa polskiego, a podobnie myślał Stalin, łudząc się, że przetrwa granica ustalona w pakcie Ribbentrop – Mołotow. Przyszłość pokazała krótkowzroczność Kremla, ale nim przyszła, doszło do wydarzenia bezprecedensowego w historii czyli mordu katyńskiego. Zamordowanie wziętych do niewoli polskich oficerów było barbarzyństwem spotykanym tylko w czasach starożytnych podbojów względnie wyniszczania indiańskich plemion w obu Amerykach. Trudno sobie wyobrazić zbrodnię ohydniejszą. Pokazywała ona rzeczywiste intencje Moskwy wobec Polski czyli jej unicestwienie. Katyń był jednak też zemstą za klęskę z roku 1920 i to właśnie za klęskę militarną, a nie śmierć bolszewickich jeńców w polskich obozach, co w swojej wersji historii forsuje Putin. Mord katyński zaważył jednak na losach Polski w II wojnie światowej i także na losach Powstania Warszawskiego.
Trudna sytuacja ZSRR po niemieckiej agresji tylko pozornie zmusiła Sowietów do zmiany polityki wobec Polski. Utworzenie armii Andersa w sumie niewiele zmieniało. Natomiast ewakuacja wojska polskiego do Iraku i Iranu, dała Stalinowi pretekst do pokazywania polskiego tchórzostwa i unikania walki, w dodatku w sytuacji ekstremalnego zagrożenia Związku Sowieckiego. Wyprowadzając wojsko polskie z Rosji, generał Anders nie wiedział jeszcze o zbrodni katyńskiej, ale pytanie o tajemnicze zniknięcie polskich oficerów oczywiście się pojawiało. Anders jednak głównie był przekonany o nieuchronnej klęsce Sowietów w wojnie z Niemcami i chciał ocalić polską substancję wojskową i ludzką. Pozostając w ZSRR armia Andersa najprawdopodobniej uległaby zniszczeniu, a w najlepszym przypadku poniosła ogromne straty. Trudno też powiedzieć, co by się stało po odkryciu grobów katyńskich.
Sowieci nie rezygnowali z wizji przesunięcia swojej dominacji na zachód, co najwyżej w momencie zagrożenia godzili się na jakieś ustępstwa. Świadczył o tym choćby spór o to, czy Anders może rekrutować wszystkich obywateli polskich z obszaru Polski przedwojennej czy tylko tych narodowości polskiej. W miarę uzyskiwania przewagi w wojnie z Niemcami stanowisko Sowietów wobec Polski wracało do wyjściowej strategii.
Ujawnienie zbrodni katyńskiej doprowadziło, bo musiało doprowadzić, do zerwania stosunków dyplomatycznych między rządem londyńskim a Sowietami. Trudno było udawać, że nic się nie stało, zamknąć oczy, zasłonić się kłamstwem, że to Niemcy, jak uczynili Alianci. Sowieci nie wykazywali też nawet minimum dobrej woli, a sytuacja skomplikowała jeszcze śmierć generała Sikorskiego, jedynego polskiego polityka, z którym liczyli się ówcześnie przywódcy koalicji antyniemieckiej. Alianci mieli pełną świadomość, że bez udziału Sowietów nie uda się pokonać Niemców. Poświęcenie Polski było więc dla nich oczywiste choć co najmniej wstydliwe. Co tam jakaś chwilowo nawet nieistniejąca Polska, tym bardziej Czechy czy faszystowskie Węgry, Rumunia, Słowacja, Bułgaria czy skonfliktowana Jugosławia. Na pierwszym planie było wyzwolenie Francji i pozostałych państw Europy Zachodniej. Koncepcja Churchilla utworzenia frontu na Bałkanach i tym samym próba przeszkodzenia Armii Czerwonej w zajęciu Europy wschodniej była skazana na pozostanie na papierze. Karty rozdawali Roosevelt i Stalin, a Rooseveltowi Rosja była dodatkowo potrzebna w wojnie z Japonią. Politycznie Polacy nie mieli najmniejszych szans na uzyskanie niezależności, w najlepszym przypadku można było liczyć na utrzymanie państwowości w jakiejś zależnej relacji z Rosją Sowiecką, co rzeczywiście się stało.
Przejdźmy do samego Powstania. Przede wszystkim planowana jako działanie wyzwoleńcze akcja Burza nie przewidywała włączenia do walki dużych miast, co mogłoby się wiązać z dużymi stratami wśród ludności cywilnej i zniszczeniami. Rosjanie nie wykazywali jednak żadnej dobrej woli w relacjach z Armią Krajową. Oddziały AK, chociaż współdziałały z Sowietami przy wyzwalaniu Wilna i innych miast, były rozbrajane, żołnierze aresztowani, w najlepszym przypadku wcielani do LWP. Było jasne, że nie można liczyć na żadne uznanie polskiego państwa podziemnego przez Rosjan. Stalin także kwestionował siłę bojową AK. Oczywiste, że Armia Krajowa nie mogła się pod względem militarnym równać Armią Czerwoną. Partyzanci na ogół nie mają czołgów, artylerii i samolotów. W takiej sytuacji próba ocalenia państwowości II Rzeczypospolitej logicznie była możliwa tylko w przypadku wyzwolenia jakiegoś dużego miasta, przede wszystkim Warszawy, która nie tylko była stolicą, ale też posiadała największą siłę bojową. To było logiczne, jednak okazało się nierealne.
Pewne nadzieje jednak były. Pamiętajmy, że 20 lipca 1944 r. pułkownik Claus von Stauffenberg dokonał zamachu na Hitlera. Hitler co prawda nie zginął, ale uznano, że armia niemiecka ulega demoralizacji i jej chęć do walki słabnie. Liczono, że może jak w roku 1918 Niemcy w Warszawie pozwolą się rozbroić czy nie będą stawiali zdecydowanego oporu. Podobny błąd popełnił marszałek Montgomery planując operację Market-Garden. Niemcy jednak nadal byli silni, Hitler po zamachu jeszcze wścieklejszy, a i działania wojenne zbliżały się nieuchronnie do przedwojennej granicy Niemiec, co potęgowało opór, bo to już była walka o własne terytorium. W Warszawie Niemcy co prawda ulegli chwilowej panice, ale już po dwóch dniach sytuacja wróciła do normy. Niemcy wiedzieli o planowanym wybuchu powstania niemal od momentu, kiedy dowództwo AK zdecydowało o jego wybuchu. Przykro pisać, ale Armia Krajowa była w dużym stopniu zinfiltrowana przez wywiad niemiecki i Niemcy wiedzieli więcej niż mogłoby się zdawać. Tym samym przed wybuchem powstania umocniono strategiczne miejsca w Warszawie, a z mniej ważnych wycofano wojsko. Dzięki temu powstańcom nie udało się zdobyć właściwie żadnych punktów strategicznych, przed wszystkim mostów. Zajęcie mostów było chyba najważniejszym zadaniem powstańców i mogło zdecydować o powodzeniu. Trudno jednak szturmować umocnione stanowiska karabinów maszynowych z pistoletami, granatami lub w ogóle bez broni. Niemcy nie tylko obronili mosty, ale też udrożnili bardzo szybko prowadzące do nich warszawskie arterie. Powstanie było więc niewygodne i uciążliwe, ale nie powodowało większych zaburzeń w transporcie przez Wisłę, ważnym ze względu na broniące się na prawym brzegu wojska niemieckie.
Powstańcy mieli wyznaczone cele, ale ich osiągnięcie było niemożliwe. Praktycznie od drugiego dnia powstańcy przeszli więc do obrony. Pamiętać jednak trzeba, że nikt nie planował dwumiesięcznych walk. Liczono, że po kilku dniach do Warszawy wkroczą Sowieci, których czołgi widziano przecież pod Radzyminem. Prawda jednak była taka, że Niemcy powstrzymali sowieckie natarcie. W dodatku Armia Czerwona nie miała zwyczaju atakowania miast. Na ogół otaczała je i zmuszała do kapitulacji, co było działaniem skuteczniejszym niż walki uliczne. Stalin nie planował więc szturmu na Warszawę. Wystarczało mu w tym czasie dojście do linii Wisły, umocnienie przyczółka magnuszewskiego, a i otworzyła się możliwość marszu na południe w stronę Słowacji, Czech i Węgier, więc tam skierowały się główne siły sowieckie. Mikołajczyk nie wskórał nic w Moskwie i żadna realna pomoc ze wschodu nie była planowana. Możliwe, że gdyby nie Katyń i zerwane stosunki z Sowietami mogłoby być inaczej, chociaż raczej należy w to wątpić. Plany Stalina wobec Polski były sprecyzowane, o czym dobitnie świadczyło utworzenie 22 lipca w Lublinie PKWN. II Rzeczpospolita nie miała szans na przetrwanie.
Powstaje pytanie, czy można było zrobić coś innego? Sowieci współpracy nie chcieli, pozostawało więc co najwyżej poddanie się ich władzy, co z wielu powodów było niemożliwe. Może jednak z wybuchem powstania trzeba było poczekać? Atmosfera jednak była jak we wrzącym kotle, który w każdej chwili groził niekontrolowanym wybuchem. Zwłoka mogła oznaczać wybuch spontanicznych walk z konsekwencjami trudnymi do przewidzenia. II Rzeczpospolita musiała więc podjąć walkę nawet ze świadomością nieuchronnej klęski.
Polska międzywojenna, choć budzi w nas sentyment, nie była państwem idealnym. Był to kraj biedny, z trudem powracający do istnienia po zaborach, wciśnięty między dwa wrogie mocarstwa, w dodatku targany wewnętrznymi sporami. Te relacja przeniosły się też na emigracyjny rząd w Londynie i państwo podziemne. Jedni z przywódców chcieli powstania, inni nie. Decyzję o jego wywołaniu podjęto bardzo późno, więc i przygotowania nie mogły być dostateczne, pomijając nawet trudności wynikające z konieczności działania w konspiracji. Część ukrytej broni wywieziono wcześniej z Warszawy, co dodatkowo osłabiło powstańcze uzbrojenie, nie udało się też na tyle skoordynować działań, by uniknąć rozbicia powstańczych oddziałów na odizolowanie od siebie ugrupowania w dzielnicach. To ułatwiało Niemcom pacyfikację, a powstańcom utrudniało koordynację akcji zaczepnych. Właściwie po tygodniu czy dwóch powstanie było definitywnie przegrane i nie podjęto rozmów kapitulacyjnych proponowanych przez Niemców, głównie przez obawę powtórzenia rzezi Woli i Ochoty. Później jeszcze pojawił się cień nadziei, kiedy Armia Czerwona zajęła Pragę, a berlingowcy przeprawiali się przez Wisłę, ale losów powstania to już zmienić nie mogło. Ostateczna honorowa kapitulacja była możliwa przede wszystkim z powodu chęci Niemców jak najszybszego zakończenia walk. Ich głównym problemem była Armia Czerwona, a to, czego bali się najbardziej, to współdziałania powstańców z Sowietami.
I tak ostatnia bitwa II Rzeczypospolitej dobiegła zakończonego klęską końca. Polska stała się ofiarą globalnej polityki mocarstw, ale i własnej słabości. Nie bez racji Norman Davies nazywa nasz kraj bożym igrzyskiem. Niewiele zależało w najnowszej historii od nas samych. Czasami historia nam sprzyjała, jak w latach 1918 czy 1989, ale pytanie, czy optymalnie potrafiliśmy wykorzystywać ten dany nam czas wolności?
Teoretycznie mogło być pięknie. Armia Krajowa zaczyna walkę o Warszawę, berlingowcy przychodzą z pomocą z drugiego brzegu Wisły, a brygada Sosabowskiego ląduje w Kampinosie. Teoretycznie więc można by było wyzwolić Warszawę polskimi siłami, podobnie jak Paryż wyzwolili Francuzi ze wsparciem czołgów Leclerca. Alianci jednak wyzwalali Europę, natomiast Sowieci ją zajmowali. Możemy mieć słuszne pretensje o to, że Armia Czerwona nie tylko nie przyszła na pomoc Warszawie, ale nawet aliancką pomoc utrudniała, ale ich postępowanie było konsekwentne już od roku 1920 i było prostą kontynuacją carskiego rosyjskiego imperializmu. Dzisiaj jest, niestety, podobnie.
W moim widzeniu Powstanie Warszawskie było historyczną konsekwencją całej naszej historii, a tej międzywojennej w szczególności. Musiało wybuchnąć, chociaż, racjonalnie rzecz biorąc, nie powinno. Można się spierać o szczegóły, głównie o brak przygotowania czy filozofię prezentowaną przykładowo przez Antoniego Chruściela ps. Monter, czyli, cytuję: Niemcy nie wytrzymają naszych uderzeń kierowanych ze wszystkich stron jednocześnie. (...) Żołnierz niemiecki jest zdemoralizowany odwrotem i zniechęcony do dalszego prowadzenia wojny, bić się nie będzie. (…) Kto nie będzie miał broni palnej, dostanie granaty, a dla kogo zabraknie granatów, niechaj bierze do ręki kamień, łom czy siekierę i tym zdobywa broń dla siebie. Taka ułańska fantazja kończyła się w powstaniu masakrą nacierających na umocnione stanowiska i niepotrzebnymi stratami, ale była zakodowana w charakterach niektórych dowódców. Powiedzmy, że czasami taki masowy, okupiony wielkimi stratami, atak miał jakieś szanse powodzenia. Ostatecznie jednak powstanie nie przyniosło żadnych militarnych efektów i zostało przez Niemców metodycznie stłumione. Straty były ogromne zwłaszcza wśród ludności cywilnej mordowanej zgodnie z rozkazem Hitlera o wymordowaniu wszystkich mieszkańców Warszawy i zrównaniu miasta z ziemią jako przykładu dla innych niepokornych. Zbrodnie niemieckie w czasie powstania można porównać tylko z holokaustem i do dziś chyba nie do końca są uświadomione nawet i w Polsce. Rzeź Woli była największą masakrą ludności cywilnej w całej historii świata. Metodyczne zburzenie miasta to kolejna konsekwencja. Politycznie też zyski były niewielkie. Można się zastanawiać, czy powstanie zapobiegło utworzeniu z Polski siedemnastej republiki ZSRR, ale Stalin już wcześniej miał plan stworzenia z Polski zależnego państwa, a nie aneksję. Pozostaje więc głównie aspekt moralny. Powstanie Warszawskie to ważny punkt w historii Polski, budujący naszą tożsamość narodową, pokazujący cenę, jaką Polacy są gotowi zapłacić za wolność.
Jeśli w historii coś się wydarzyło, to znaczy, że się wydarzyć musiało, a i przeszłości się nie zmieni. Ważne, żeby z przeszłych wydarzeń wyciągać naukę. Spotkałem się z teorią, że pokojowa walka Solidarności była efektem niepowodzeń wcześniejszych zbrojnych bojów. Coś w tym chyba jest. Ale też traktując powstanie jako koniec II Rzeczypospolitej pojawia się zadanie wnikliwego spojrzenia na historię powojennej Polski. Przez czterdzieści lat komuny i trzydzieści lat pełnej niepodległości ukształtowała się współczesna Polska, złożona z obywateli o bardzo zróżnicowanym światopoglądzie. Jesteśmy konsekwencją swojej przeszłości, ale też tworzymy siebie w teraźniejszości, a ta jest bardzo inna niż ta z czasów II RP. Z niepokojem można patrzyć tylko na podobne do tych przedwojennych spory na naszej scenie politycznej, na niedostateczne wykorzystywanie sprzyjającej nam sytuacji międzynarodowej, na coś w rodzaju uśpienia świadomości obywatelskiej. Powstanie Warszawskie to lekcja, z której jeszcze nie do końca skorzystaliśmy. Odpalanie rac i krzyczenie chwała bohaterom nie wystarczy. Obyśmy nigdy już nie musieli tej historii powtarzać.
Dodaj komentarz