Polska w świecie i we wszechświecie
Polska w świecie i we wszechświecie
Zdjęcie autora: Stagecoach
Stagecoach
1 lis 2022
7 minut(y) czytania
Zbliża się 11 listopada. Zastanawiam się, dlaczego czuję głęboką niechęć do tzw. marszu niepodległości, a tym samym przynajmniej do części ludzi, którzy w tym marszu uczestniczą. Ogólnie nie lubię takich masówek. Taki już jestem. Niegdysiejsze pochody pierwszomajowe załamywały mnie, kiedy myślałem, ze są ludzie, którzy wierzą w ideę komunizmu, są tacy, którzy maszerują ze strachu, tacy co z głupoty, czy tacy, bo inni przecież idą. Nie lubię tłumów. Tłum jest nieprzewidywalny.
11 listopada mamy jednak do czynienia z tłumem patriotów. Powinienem się cieszyć, chociaż struktura tego tłumu jest podobna do tej pierwszomajowej. Są tacy, co wierzą, tacy, którzy myślą, że taka wiara może się opłacić, tacy, co idą, bo inni idą i tacy, którzy myślą, że to naprawdę marsz wolności. Są też i tacy, którzy idą dla zadymy, z nudów, żeby coś się działo.
Dlaczego nie idę, chociaż myślę, że jestem patriotą? Pomijając niechęć do tłumów mam inne widzenie patriotyzmu. Mój patriotyzm to znajomość historii i literatury mojego kraju, kultury w ogólnym rozumieniu. Ale i jestem też całkiem niezły, jeśli chodzi o literaturę angielską i amerykańską, ba, nawet rosyjską. Nieco gorzej u mnie z literaturą skandynawską czy romańską, ale względnie solidne podstawy mam i tu. W aktualnej sytuacji politycznej boli mnie, że jednym z moich ulubionych pisarzy jest Bułhakow, że ulubionym poetą Edgar Alan Poe, że słucham głównie muzyki country, no, niech będzie, że Americany, więc wolę niektórych innych od Sienkiewicza, Mickiewicza czy Chopina. Może patriota powinien uznawać tylko to, co jego narodowe? Ale przecież bez Homera nie byłoby Żeromskiego, a oryginał Biblii napisany był po hebrajsku, aramejsku i grecku. Chcę, czy nie, przynależę do kręgu kulturowego szeroko pojmowanej Europy, a i świata, choć Chiny, Indie czy Japonia to dla mnie jednak egzotyka. Niemniej czytałem Konfucjusza, Rabindranatha Tagore i niezmiernie intryguje mnie filozofia Zen.
Urodziłem się w Polsce i siłą rzeczy w polskiej tradycji wychowałem. Ojczystym językiem posługuję się całkiem dobrze, nawet uczyłem go w szkole. Nie fascynowała mnie co prawda gramatyka historyczna i raczej prześlizgnąłem się przez scs i inne korzenie, ale czasami wracam do tej wiedzy z pewnym żalem, że nie przykładałem się do niej kiedyś i dlatego mam kompleksy wobec Miodka czy Kłosińskiej. Myślę jednak głęboko po polsku, co jest o tyle niewygodne, że trudno mi to myślenie przełożyć na jakiś obcy język. Zazdroszczę Conradowi, bo on umiał. W sumie chodzi o to, że jestem zakorzeniony w polskości, opleciony nią, mam jej wszystkie zalety i wady. Babcia nauczyła mnie dumy z bycia warszawiakiem z dziada pradziada, ale pokochałem też mazowiecką wieś z czasów, kiedy szło się kilka kilometrów piachami do najbliższej stacji kolejowej i Tatry, kiedy nie były jeszcze tak zadeptane jak dziś. Mam takie swoje magiczne miejsca z dzieciństwa jak Sufczyn czy Chochołów, Czarny Staw Gąsienicowy, Kościelec czy Kominiarski Wierch. To są takie moje fundamenty, mój kręgosłup. Nie wiem, czy to dobrze czy źle, ale tak jest. Ale to nie znaczy, że nie fascynuje mnie kultura innych krajów czy narodów, zwłaszcza amerykańska, która w końcu jest eksperymentem wynikającym z przemieszanie różnych składników, głównie europejskich. Jestem Polakiem, ale ta Polska jest w świecie i we wszechświecie, bo gdzieżby miała być?
Takoż nie kocham Niemców i nie lubię Ruskich. To pierwsze wyniosłem z domu, bo Niemcy nie zapisali się pozytywnie w historii mojej rodziny, podobnie jak Ruscy, których hegemonię musiałem dodatkowo znosić przez ponad trzydzieści lat. To raczej typowe dla moich rodaków, chociaż u wielu te niechęci do sąsiadów nieco się zatarły. Ja się rezerwy do jednych i drugich jakoś wybyć nie mogą, choć staram się widzieć w nich ludzi i trudno mi byłoby zapomnieć Dostojewskiego, Gogola, Czechowa czy wspomnianego już Bułhakowa, a i Bacha, Beethovena czy Brechta też jakoś bym nie odrzucił. Bywali ci sąsiedzi dla nas niesympatyczni, ale wierzę, że są nie tylko samym złem.
I tak jestem Polakiem, i nawet niespecjalnie chciałbym być kimś innym. Dobrze mi w tej Warszawie, choć nie jest to już to miasto, które pamiętam z dzieciństwa, a wśród mojego aktualnego otoczenia tych urodzonych w Warszawie mogę policzyć na palcach jednej ręki. Cóż, każda stolica jak magnes przyciąga przybyszów. Moja babcia nad tym ubolewała, ja przyjmuję to jako naturalny proces, nawet ciekawie jest patrzeć jak się ci przybysze asymilują i współtworzą to miasto. Kurczę, nie będę kimś innym niż jestem.
Do niedawna to wszystko było tak oczywiste, że się nawet nad tym specjalnie nie zastanawiałem. Do niedawna, bo jakiś czas temu usłyszałem od kilku swoich znajomych, że nie jestem Polakiem, bo nie podzielam ich przekonań, czołowy polityk uznał, że skoro nie jestem w jego partii to muszę być w partii niemieckiej, a to co piszę, jest antypolskie i ogólnie robię złą robotę. Przyznam, że rzeczywiście nie jest mi blisko do idei polskości, którą oni wyznają, a właściwie jakiejś sensownej idei nie potrafię się u nich doszukać. Owszem, w szkole podstawowej rysowałem Polskę w granicach Jagiellonów, smutno mi było, że nie jest od morza do morza, ale jakoś się z tym pogodziłem. Nigdy też nie czułem niechęci do Żydów. Przede wszystkim znałem ich tylko kilku i nie zauważyłem, żeby jako nacja wywarli na mnie jakiś wpływ. Właściwie to ci żydowscy znajomi wydawali mi się interesujący, bo przecież miałem świadomość, że przed wojną stanowili liczną społeczność, a Meir Ezofowicz była dla mnie najciekawszą powieścią Orzeszkowej. Tymczasem okazuje się, że Żydów nadal wypada nie lubić i że na swój podstępny sposób nadal zatruwają naszą narodową sprawę. Ostatnio podobnie niektórzy patrzą na Ukraińców. Pamięta się im Wołyń i przypisuje zbrodnie w Powstaniu Warszawskim, choć te rosyjskie formacje, które uczestniczyły w mordach w czasie Powstania składały się głównie z Rosjan, Białorusinów czy Turkiestańczyków, ale owszem Kozacy też byli. Relacje polsko-ukraińskie od wieków nie należały do łatwych. Najbardziej bolesna współcześnie jest rzeź wołyńska i może kiedyś doczeka się właściwej oceny historyków. Kiedyś, ale raczej nie teraz, bo teraz to akurat Ukraińcy powstrzymują Ruskich przed wlaniem się do Europy, jak mu zrobiliśmy to w roku 1920. Historia lubi chichotać.
Z takimi prawdziwymi Polakami mi nie po drodze, a oni stają na czele marszu niepodległości. Prowadzi go facet, który nie odróżnia kaganka od krużganka i historię czy kulturę polską kuma raczej mocno po wierzchu. Podobnych jemu w czołówce sporo. Ten patriotyzm polega na niesieniu biało-czerwonych flag i skandowaniu haseł podobnych do tych z czasów wodzu prowadź na Kowno i Żydzi na Madagaskar. Bawi mnie to zachęcania do walenia sierpem i młotem czerwonej hołoty, która aktualnie mocno się postarzała i w zdecydowanej większości dawno temu przemalowała. Ogólnie nie bardzo jest kogo bić, ale kogoś do bicia przecież znaleźć trzeba. U podstaw tej narodowej ideologii leżą nie bardzo już aktualne dziś pisma Dmowskiego i Narodowej Demokracji, co w sumie zabawne, bo 11 listopada wiążemy raczej z Piłsudskim, który Dmowskiego nie kochał z wzajemnością. Współczesne realia mają się nijak do tych sprzed ponad stu lat, ale szuka się tu jakichś korzeni, podobnie jak komuniści nawiązywali do Łukasińskiego czy Waryńskiego. W końcu umarli już niczego nie powiedzą, a współcześni endecy nie trafią do Berezy Kartuskiej.
W związku z powyższym trudno mi uznać przywództwo organizatorów marszu niepodległości i ubolewam, że idzie za nimi tak wielu porządnych ludzi. Widać im to nie przeszkadza, a i nie ma innych, za którymi można by iść. Nie mamy wypracowanego sposobu obchodzenia święta swojej niepodległości jak Francuzi czy Amerykanie i jakoś nie zanosi się, żebyśmy coś sensownego w najbliższym czasie wypracowali. Mamy pustą retorykę, nadużywane symbole narodowe przeżywające coś w rodzaju inflacji i coś w rodzaju tęsknoty za prawdziwą dumą narodową, a nie nadmuchanym balonikiem.
Patriotyzm coraz trudniej zdefiniować. Czy jest to gotowość, by polec za Ojczyznę, a przynajmniej walczyć za nią? Oby nie trzeba było, bo choćby na Ukrainie można się przekonać jak okrutna i bezsensowna może być wojna. Rosjanie pokazują, że atakowanie innego kraju z ideą wielkości swojego narodu jest zwyczajnym barbarzyństwem. Patriotyczne zapewne jest płacenie podatków, ale jakoś tego nie lubimy. Ja jestem za poznawaniem własnej historii, języka, literatury, sztuki, kultury, takim utwierdzaniem siebie w polskości, ale jak pisałem wcześniej, polskości osadzonej w świecie i we wszechświecie. Im więcej mądrych Polaków, tym i Polska mądrzejsza. Mądrzejsza, pracowitsza, uczciwsza, odkompeksiona. Tyle, że to nieustanna praca przez pokolenia, a nie jednorazowe odpalenie rac.
Spotkałem się właśnie z hasłem z okazji Halloween – zamiast nosić strój idioty, odwiedź grób patrioty. Odwiedzanie grobów ludzi zasłużonych dla Ojczyzny to niewątpliwie postępek godny pochwały. Przykro jest widzieć zaniedbane czy opuszczone groby naszych bohaterów. Ostatnio nie jest z tym tak źle jak kiedyś bywało, ale wokół Pomnika Żołnierzy AK na warszawskim Bródnie zawsze paliło się morze zniczy. Z hasła wynika jednak, że halloweenowe przebieranki są głupie i niepatriotyczne. Może najmądrzejsze nie są, mało mają wspólnego z polskimi obyczajami, ale nie wydaje mi się, że jakoś się mają do patriotyzmu. Są tępione przez Kościół z zawzięciem godnym większej sprawy, ale kryje się za nimi głównie komercja, choć może też chęć jakiegoś ożywienia narodowej powagi i patosu. Pamiętam, że jako dziecko największą cmentarną atrakcją było dla mnie zapalanie zniczy i spalanie w ich płomieniach patyczków i liści. Drugą były obwarzanki. Nudziłem się na cmentarzu. Dzieci nie lubią się nudzić, więc i w takich okolicznościach szukają zabawy. Halloween raczej polskiej tradycji nie zagraża, gorsza jest ta patriotyczna nuda. Co jednak mnie rzeczywiście rozbawiło, to to, że wspomniane hasło pokazało się na facebookowych profilach przedstawicieli naszego środowiska muzyki country, którzy patriotycznie przebierają się w kowbojskie stroje, chociaż z polskością nie ma to nic wspólnego. Może powinni nosić krakowskie czy łowickie ubranka i jeździć na festiwale polskiej muzyki ludowej? Może sięgnąć jeszcze dalej i zakładać lniane giezła i łapcie z łyka? Tu gdzieś kryje się jakaś patriotyczna paranoja, a przynajmniej niekonsekwencja. Z jednej strony nadal jesteśmy pawiem narodów i papugą, z drugiej nie wiemy jak zagospodarować to nasze narodowe wnętrze.
Oczywiście nie mam nic przeciwko muzyce country. Siedzę w niej od wielu lat i słucham na co dzień, od lat też staram się rozwijać świadomość, że nie jest to muzyka kowbojska, a bardziej farmerska, jako że tam, gdzie się narodziła, czyli w Appalachach, Tennessee, Georgii, Kentucky czy West Virginii kowbojów nie było. Mniejsza jednak z tym, nie uważam, że moja miłość do country w jakikolwiek sposób kłóci się z moim patriotyzmem. Kapelusza nie noszę, ale dżinsy i wygodne koszule mogą za countrowe uchodzić. W sumie chodzi o wygodę. Z polskiego patriotyzmu trochę mi żal, że u nas muzyka bardów w połączeniu z ludowymi korzeniami nie przekształciła się w jakiś popularny muzyczny nurt, więc sięgam po tę amerykańskość jak po dżinsy. Ale mnie też i Halloween nie przeszkadza, choć w nim nie uczestniczę, bo za stary jestem. Niedługo nie będę musiał się przebierać. Cieszy mnie to, że w wolnym kraju, każdy ma swobodę wyboru obyczajów i nie jesteśmy zamknięci na świat, choć nie zawsze rozumnie z tego otwarcia korzystamy.
I tak czekam na 11 listopada z niechęcią, bo niczego sensownego po obchodach naszej niepodległości się nie spodziewam. Znów będzie wiele hałasu o nic, a potem jakiś kac niekoniecznie nawet alkoholowy. Warto się może tylko zastanowić, za kim podąży się w tym niepodległościowym pochodzie i czy rzeczywiście chodzi tu o patriotyzm. Każdy ma jednak wolny wybór i to jest wartością niewątpliwą.
Dodaj komentarz