W sprawie lewaka
W sprawie lewaka
Zdjęcie autora: Stagecoach
Stagecoach
23 sty 2021
11 minut(y) czytania
Krytykuję ostatnio głównie obóz rządzący, bo rządzi i ma największych wpływ na to, co się w kraju dzieje i to wpływ nie najlepszy. Wydaje mi się to zrozumiałe, gdyby się rządy zmieniły też pewnie rządzących miałbym na celowniku. W odpowiedzi dostaje mi się nie tylko od sympatyków Zjednoczonej Prawicy, ale również od tych, co jeszcze bardziej na prawo od rządzących. Zajmę się nimi w następnej kolejności, a dziś chciałem się zastanowić nad używanym często w naszych sporach określeniem lewak, bo jest tak ogólne jak wytrych otwierający wszystkie drzwi.
Zacznę jednak od pojęcia szerszego, znaczy lewicy. Określenie pojawiło się gdzieś tam w trakcie rewolucji francuskiej, potem poszerzało swoje znaczenie, a jak sięgnąć w wieki wcześniejsze, to też by lewicę można było znaleźć. Lewica istniała bowiem zapewne już we wspólnocie plemiennej, kiedy młodzi radykałowie buntowali się przeciwko wodzowi posiadającemu prawo do większości kobiet w plemieniu i postulowali, żeby było po równo, względnie, żeby wszystkie kobiety były wspólne. Ruchy feministyczne sprowadzały się wówczas, jak się zdaje, do amazonek czyli plemion z utrwalonym matriarchatem. Lewicowi byli też rzymscy republikanie w opozycji do zwolenników cesarstwa, lewicowe chrześcijaństwo, dopóki nie stało się religią państwową. Dobrze to widać nawet na rodzimym przykładzie, kiedy to lewicując Mieszko przyjął chrzest w opozycji do prawicowych pogan, ale pogańska prawica przeszła na pozycje lewicowe, by walczyć z Kazimierzem Odnowicielem pod sztandarami mazowieckiego Masława. Wynikałoby z tego, że lewica i prawica zamieniają się miejscami w zależności od tego, kto sprawuje rządy.
Najogólniej mówiąc lewica postuluje równość w odróżnieniu od prawicowej hierarchiczności, więc obecnie, poza kilkoma krajami rządzonymi przez dyktatorów, jest nurtem dominującym w świecie, przy czym takie kraje jak Chiny czy Korea Północna uważa się za lewicowe, mimo prawicowej formy sprawowania władzy. Ta lewicowa równość taka bardzo równa jednak nie jest, co przewidział Lenin przestrzegając towarzyszy o możliwości utworzenia się elity władzy, którą zresztą sam wyprodukował. Na lewicy są więc równi i równiejsi i różnice między lewicą a prawicą sprowadzają się do deklaratywnej ideologii i innego nazewnictwa. Jest jeszcze sprawa własności, usankcjonowanej jako świętość na prawicy i rozmytej we wspólnocie posiadania na lewicy. Tak tu trochę jak z prawami kościelnymi, które z jednej strony zakładają ubóstwo i brak własności indywidualnej, a z drugiej produkują mieszkającą w pałacach biskupią arystokrację, aczkolwiek pozbawioną z natury rzeczy prawa dziedziczenia.
Równość wydaje się być w istocie tylko hasłem i ogranicza się do sztandarów. Równość niekoniecznie jest jednak równoważna ze sprawiedliwością, co odzwierciedlało nawet motto socjalizmu – każdemu według zasług z komunistyczną perspektywą – każdemu według potrzeb. Sposób ustalania zasług był co najmniej wątpliwy, ale można było przyjąć, że większe zasługi miewają przedstawiciele lewicowych organizacji partyjnych, bo na oko tak się sprawy miały.
Idealistyczne hasła rewolucji francuskiej Marks sprowadził do prostej sprawy posiadania i powstało rozróżnienie socjalizm – kapitalizm. W kapitalizmie z grubsza było wiadomo, co kto ma i co jest czyje, w socjalizmie teoretycznie wszyscy mieli wszystko, w rezultacie nikt nie miał nic. Podstawową pomyłką Marksa było zlekceważenie psychologii i zaprzeczenie ludzkiej indywidualności. Gównie więc późniejsi marksiści musieli zmagać się z buntami jednostek, które chcieli wszelkimi sposobami sprowadzić do jednolitej wyrównanej masy. Zawsze znajdą się jacyś wyrastający ponad przeciętność, a równanie w dół sprowadza w końcu społeczność do poziomu gleby. Jednak tak jak rewolucja francuska była reakcją na trudne do zniesienia nierówności społeczne, tak Marks zwrócił uwagę na nierówności wczesnego kapitalizmu wieku XIX. Wygląda więc na to, że lewica pojawia się tam, gdzie prawica nie sięga, czyli żywi się nierozwiązanymi przez prawicę problemami. Lewicowe próby rozwiązania tego nierozwiązanego jak dotąd były jednak nieudane, a dodatkowo tworzyły problemy nowe. Większość współczesnych demokracji próbuje więc zachować jakąś równowagę między lewicą i prawicą, która pozwala na równoważenie się społecznego zadowolenia i niezadowolenia.
Lewicowe idee, podobnie zresztą prawicowe, same w sobie nie są niczym złym, dopóki nie zostają wcielone w życie. Dialektyka materialistyczna w opozycji do transcendencji religijnej może być interesującym sporem filozoficznym, ale jeżeli z jednej strony zaczyna się budowa socjalizmu zmierzającego do komunizmu, a z drugiej próba ustanowienia przedwczesnego królestwa bożego na ziemi, zaczynają się kłopoty. O ile z Marksem można się kłócić, o tyle z teorią praxis Lenina kłócić się już nie da, można tylko walczyć. Marks zakładał, że socjalizm jest przyszłością rozwiniętych państw kapitalistycznych, Lenin uznał, że rewolucję można przeprowadzić w państwie właściwie jeszcze feudalnym i kawał historii da się ominąć czy przeskoczyć. Nie byłoby to może jeszcze takie złe, gdyby nie to, że zrodzone z tej myśli państwo radzieckie oparło się w swojej postawie na imperializmie carskiej Rosji i w efekcie zaczęło zmierzać do rosyjskiej dominacji w Europie a i świecie. Dominacja rosyjska stała się więc zaprzeczeniem głoszonego internacjonalizmu i międzynarodówki. W starciu koncepcji świata z jednej strony budowanego na poczuciu narodowości, a z drugiej na integracji proletariuszy miast i wsi, ta druga koncepcja, mimo niezaprzeczalnej logiki, musiała przegrać. Zabarwiony rosyjskością internacjonalizm nie miał tej siły, co pojedyncze nacjonalizmy, bo sam był nacjonalizmem i to dodatkowo o zabarwieniu imperialnym. Nic dziwnego, że międzywojenna Europa mniej bała się niemieckiego czy włoskiego faszyzmu niż rosyjskiego komunizmu. Polska znalazła się na styku tych dwóch potężnych nurtów i marnie się to dla nas skończyło.
Przed pierwszą wojną światową nieistniejąca Polska stała na rozdrożu. Silne tendencje lewicowe objawiające się choćby w rozruchach z 1905 roku w znacznej mierze łączyły się z dążeniami niepodległościowymi, których nie chcieli zaakceptować internacjonaliści. Polska potrzeba niepodległości była tak silna, że ruchy oparte o jedność klasy robotniczej znalazły się na marginesie, a w wyniku wojny z 1920 roku lewicowość w znacznej mierze zaczęła być utożsamiana z bolszewizmem czyli w istocie z ekspansją sowiecką. Po dwudziestoleciu zmagania się ze spadkiem zaborów i ustalaniem politycznego światopoglądu, a następnie po koszmarze drugiej wojny, sowiecki imperializm w kocu do nas dotarł i wchłonął. Można powiedzieć, że polska lewicowość była dzieckiem gwałtu i jako ruski bękart nigdy się nie zakorzeniła. Lewica w polskim słowniku ma zabarwienie pejoratywne nie z powodów ideologicznych, a narodowych. PRL upadła wraz z rozkładem Związku Radzieckiego, bez oparcia w którym nie mogła się ostać.
Czterdzieści pięć lat PRL na najbliższe dziesięciolecia skompromitowało polską lewicę. Kompromitująca była przede wszystkim kolaboracja ze Związkiem Radzieckim z historycznego punktu widzenia niewybaczalna, choć właśnie historycznie na tę kolaborację Polska była skazana. PRL historycznie była jakąś kalką Królestwa Polskiego zjednoczonego z Rosją pod berłem carskim. Wszelkie bunty mogły doprowadzić co najwyżej do efektów podobnych do tych po powstaniach listopadowym i styczniowym, czyli całkowitej utraty niepodległości. W tle była pamięć o klęsce wrześniowej i całkowitym unicestwieniu II Rzeczypospolitej z jej ostatnim zrywem czyli Powstaniem Warszawskim. Po okropnościach niemieckiej okupacji stalinizm wydawał się do zniesienia, buntownicza inteligencja w swej większości poległa, część rodaków uznała PRL za swojego rodzaju szansę na społeczny awans i włączyła się w budowę socjalizmu. Przeważająca część społeczeństwa żyła apatycznie po prostu starając się przeżyć nie mieszając w politykę, na którą realnego wpływu raczej nie miała. Ideowych lewicowców było niewielu i to nie oni mieli w Polsce Ludowej wpływ na rzeczywistość. Dominującą rolę odgrywali ci, którzy bezideowo czasem cynicznie potrafili przystosować się do absurdalnego sposobu myślenia czy raczej kombinowania. Można to nawet zrozumieć, bo panowała ogólne przekonanie, że przez wieki nic się nie zmieni i trzeba jakoś w tej rzeczywistości żyć. Do PZPR nie zapisywano się z powodów ideowych, a z pobudek materialnych, bo bycie partyjnym dawało możliwość awansowania, lepszych zarobków, uzyskania mieszkania czy talonu na samochód. Niepokoje społeczne z lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych miały podłoże głównie ekonomiczne, będąc reakcjami na kolejne podwyżki i pogarszanie się warunków życia. Nawet Solidarność roku 1980 zaczęła się od protestów socjalnych, a ideologia pojawiła się wtórnie. Można by nawet uznać Solidarność za ruch lewicowy. podobnie jak Masław był lewicowcem wobec Kazimierza Odnowiciela. Jeśli jednak chodzi o odradzające się dążenie do wolności podstawową rolę odegrał stan wojenny. Stan wojenny zlikwidował wszelkie pozory wolności peerelowskiej, pokazując, prawdziwą twarz rządzących czyli siłę w oparciu o sowieckie wsparcie. Pokazał też sztuczność PRL jako struktury państwowej i jednocześnie obniżył, wbrew założeniom, poziom strachu przed represjami. Upadek PRL był w dużej mierze groteskowy ze słynnym zdaniem – sztandar wyprowadzić. W roku 1990 określenie lewica było równoznaczne ze słowem komuchy i wydawało się, że jakiekolwiek lewicowe koncepcje nie mają w naszym kraju żadnych perspektyw.
Po wolnościowych uniesieniach znaleźliśmy się jednak w twardej rzeczywistości z galopującą inflacją, rosnącym bezrobociem, powiększającymi się różnicami ekonomicznymi w społeczeństwie. Duża część rodaków z trudem odnajdywała się w nowej rzeczywistości i w końcu pojawiło się hasło – komuno wróć, co było ironią, ale też efektem narastającej frustracji. Zabawne, że w tej sytuacji najlepiej poradzili sobie dawni działacze PZPR czy ogólniej mówiąc – nomenklatury. Uwłaszczenie owej nomenklatury polegające na tym, że część bonzów partyjnych przejęła niemal za bezcen majątek narodowy było dość obrzydliwe, ale skuteczne. Pragmatyczne podejście do ideałów pozwoliło na powrót przefarbowanych na socjaldemokrację kolesi z PZPR, a w dodatku kolesie z dawnej Solidarności głównie żarli się między sobą przerzucając teczkami TW. Chichot historii w swoim apogeum doprowadził do sytuacji, w której akces do Unii Europejskiej podpisywał beneficjent moskiewskiej pożyczki i organizator słynnego spotkania młodzieży w stołówce KC PZPR, w dodatku z błogosławieństwem innego działacza PZPR, wybranego przez naród na urząd Prezydenta RP.
Trudno nazwać tych postkomunistycznych restauratorów za lewicę. Podziwiać można ich zdolność do przestawienia się i przystosowania do nowych warunków wykazywaną głównie przez organizmy bezkręgowe. Wsparła ich nie tylko trudna sytuacja gospodarcza, ale też ta grupa wyborców, która czuła się obciążona Peerelem i próbująca udowadniać, że w upadłym systemie nie było tak źle. PZPR liczyła w swoim szczycie ponad 3 miliony członków. Dodajmy do tego ich rodziny i okaże się, że jakieś 10 milionów Polaków było w PRL kolokwialnie mówiąc, umoczonych. W nawet najlepszych rodzinach byli jacyś partyjniacy, a i później każdy z nas znał jakiegoś porządnego partyjnego. Trudno by było tę jedną trzecią narodu zepchnąć na pozycję drugiego sortu, więc się jakoś wszystko rozmyło i wyrównało. Jeśli dzisiaj Leszek Miller krytykuje rząd PiS za brak praworządności, a Aleksander Kwaśniewski wyrósł do rolni niemal mentora narodowego, to już niewielu zadaje sobie pytanie, gdzie byli, co robili i co mówili w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Sprawiedliwie jednak trzeba przyznać, że choć mieli wątpliwy mandat moralny do rządzenia w wolnej Polsce, to swoje rządy sprawowali sensownie i z pozytywnymi rezultatami. Były to jednak rządy bardzo umiarkowanie lewicowe, z zdecydowanie bardziej liberalne.
Niełatwo się jednak pozbyć tego peerelowskiego garbu. Szkodzi on całej lewicy. Dawni partyjniacy udają, że nic tam kiedyś się nie wydarzyło, że PRL nie był taki zły, że kraj uprzemysłowiono, zlikwidowano analfabetyzm, że mieliśmy dużo dokonań, na różnych polach, że odbudowano Warszawę, przeprowadzono reformę rolną, zagospodarowano ziemie zachodnie itp. Życie jest silniejsze od głupoty systemów, więc pewnie podobnie byłoby w każdym ustroju powojennej Polski. W końcu Hitler też zbudował autostrady użytkowane do dziś. To brzmi trochę jak tłumaczenie samym sobie, że się nie służyło złej sprawie, ale też jest to zakłamywanie historii. Ludzie jednak mają krotką pamięć i w swej masie nie myślą o przeszłości.
Lewicy w wolnej Polsce tak naprawdę nie było i nie ma, poza utopijnym socjalistami w rodzaju Bugaja czy Ikonowicza. Na drugim biegunie mamy endeckich dinozaurów, takich jak Braun czy Bosak. Te skrajności niewiele mają, na szczęście, do powiedzenia. W dużych ugrupowaniach lewicowość i prawicowość w gruncie rzeczy się rozmyła. Trudno uznać sztandarowe programy socjalne PiSu w rodzaju 500+ za programowo prawicowe, żadnej ideologii nie widać w PO. Nazywająca się obecnie Lewicą grupa polityczna składa się z niedobitków komuny i może nawet ciekawych, ale pozostających w tle postaci typu Zandberg. Znakiem tego lewicowość w Polsce pozostaje pustym hasłem. Nikt zresztą nie myśli chyba nawet o jakichś zmianach rewolucyjnych ustrojowych. Słowo lewica wypada z polskiego słownika, pojawia się za to określenie lewactwo.
Czym zatem charakteryzuje się lewak? Lewak jest przede wszystkim antykościelny czy nawet idąc dalej antyreligijny. Za tym idzie bycie zwolennikiem aborcji i wyznawanie gender czyli bycie za związkami jednopłciowymi i ogólnym popieraniem LGBT. Lewak też powinien być euroentuzjastą, zwolennikiem edukacji seksualnej, przeciwnikiem faszyzmu i kimś bezkrytycznie otwartym na wszelkie nowinki naukowe, co się wiążę z wiarą w zbawczość postępu. W przyszłości lewacy będą zapewne za klonowaniem, czipowaniem, modyfikacjami genetycznymi, cyborgizacją i wszystkim tam, czego to ludzie nie wymyślą.
I tu znowu wychodzi mi na to, że lewactwo pojawia się w obszarach, których dotychczasowe światopoglądy czy ideologię nie potrafią zagospodarować. Bo tak, polska prawica czy nawet centrum nie bardzo radzą sobie z rolą kościoła katolickiego. Rozsądnie myśląc trzeba przyznać, że kościół ma za wiele do powiedzenia w sprawach świeckich, że jego poparcie gwarantuje wygranie wyborów, że jest instytucją uprzywilejowaną, a dodatkowo z wolna czy nawet z bardzo wolna reagującą na zachodzące w świecie przemiany światopoglądowe. Jest instytucją monarchiczno-hierarchiczną w demokratycznym świecie i nawet jeśli spełnia funkcję stabilizatora, to nie czyni tego dostatecznie. Kościół działa jak hamulcowy, co z jednej strony ma swój sens, bo trudno wyobrazić sobie pojazd bez hamulców, ale z drugiej strony nadużywa tego hamulca, bo nim kolejna idea zostanie przetrawiona przez niewątpliwie mądrą głowę papieską, a potem w obowiązującym wydaniu wejdzie w kościelny krwioobieg mijają lata jeśli nie wieki. Trudno jednak wyobrazić sobie świat bez kościoła czy w ogóle bez religii. Systemy, które chciały religię wyeliminować okazywały się koszmarne, a w dodatku tworzyły swoje kulty jednostki, dogmaty i przykazania znacznie bardziej uciążliwe od kościelnych. Biegunowym koszmarem jest państwo teistyczne na wzór radykalnych państw muzułmańskich czy w swej skrajności ISIS. Im większy wpływ instytucji religijnych na życie świeckie, tym mniej w nich Boga. Lewacka negacja niczego jednak w tym przedmiocie nie uzdrowi. Zamiast jednak walczyć z lewactwem, lepiej by było zająć się obszarami, na które zamyka się oczy uważając za nieistniejące, względnie bez ich rozpoznania uznawanymi za dzieło szatana. Raczej nie ma powrotu do religijności naszych prababek, a doktryny kościelne pękają wobec złożoności i rozmiaru wszechświata.
Aborcja jest z istoty swojej problemem nierozwiązywalnym. Niewielu będzie się upierało, że jest nieszkodliwa tak jednostkowo jak i społecznie, wiadomo, że niesie ona wiele negatywnych konsekwencji i stosowanie jej na równi z antykoncepcją, jak to bywało, nie jest dobrym pomysłem. Dla człowieka wierzącego aborcja jest jednoznacznym złem, ale życie bywa, że idzie swoimi drogami i można się spierać, czy aborcja nie jest czasem złem mniejszym. Nawet dla niewierzących aborcja zawsze będzie problemem moralnym czy etycznym i tylko zdecydowana mniejszość będzie twierdziła, że płód to tylko zarodek i w ogólne nie ma sprawy. Mądrych, w kwestii jak się powinno odnosić do aborcji państwo czyli instytucja świecka, nie ma. Pytanie też, kto ma prawo decydować, czy kobieta ma dziecko urodzić czy nie? Oczywiście poza samą kobietą. Zamiast kłótni i prawnych rozwiązań lepsze jest poszerzanie świadomości, stwarzanie socjalnych i światopoglądowych warunków sprzyjających prokreacji takoż świadoma antykoncepcja. Zbyt surowe prawo, wywołuje skutki odmienne od założonych, co miał już powiedzieć św. Tomasz z Akwinu. I znowu tu pole do zagospodarowania przez nielewackie światopoglądy.
Z homoseksualizmem prawica nie radziła sobie nigdy. Najlepszym rozwiązaniem byłoby dla niej to zastosowane w Sodomie i Gomorze czyli całkowite unicestwienie, względnie udawanie, że takiego zjawiska nie ma. Tymczasem jest i skrywane w poprzednich wiekach policzyło się i ujawniło, znakiem czego uświadomiło sobie swoją siłę. Nie da się tu już zamykać oczu, ale co z tym zrobić, nie wiadomo. Gender jednak wydaje się teorią tworzoną na użytek rzeczywistości. Oczywiście w minionym stuleciu nastąpiła wielka zmiana w spostrzeganiu ról męskich i żeńskich w społeczeństwie. Prawie nie ma już zawodów zastrzeżonych tylko dla mężczyzn, kobiety biegają maratony, dźwigają ciężary i rzucają młotem, ale to jednak nie znaczy, że przestają być kobietami, podobnie jak mężczyzna zajmujący się wychowaniem przedszkolnym nie przestaje być mężczyzną. Samotny ojciec z trudem zastępuję dziecku matkę, matka z różnymi efektami może zastąpić ojca, w rodzinach jednopłciowych relacje dziecka ze światem też wydają się być jednak inne. Rozwiązanie zostawiłbym jednak instynktowi zachowania gatunku. Wysunę tu niepopartą naukowymi argumentami tezę, że jeśli homoseksualizm w przyrodzie jednak istnieje, to być może pełni on jakąś pozytywną rolę w naturze. Można by to próbować zbadać.
Jeśli chodzi o lewacki euroentuzjazm to jest on tak samo irracjonalny jak prawicowy euro sceptycyzm. Unia Europejska jest z wielu powodów bardzo pożytecznym tworem, który tonuje nacjonalizmy, zapobiega wojnom w tej części świata, pozwala na szybszy rozwój państw zwłaszcza tych zza dawnej żelaznej kurtyny, buduje otwartość i poczucie wspólnoty, to że się jakoś w Europie lepiej poznaliśmy niż to było przed zniesieniem granic. Trudno jednak utrzymać kompromis między tak wieloma państwami połączonymi w UE, trudno utrzymywać równowagę między państwami silniejszymi i słabszymi. Na ten czas w historii Unia wydaje się jednak rozwiązaniem optymalnym. W jakim kierunku się rozwinie, czas pokaże. Na UE zatem warto patrzeć realnie, nie zamykając oczu na jej słabsze strony.
Ciekawa koncepcja pojawiła się niedawno, a mianowicie utożsamienie lewackości z neomarksizmem. Mówi ona, że marksiści nie dali radę poprzez komunizm, to teraz próbują demontować porządek świata poprzez lewaczenie. Co prawda trudno znaleźć jakiś spójny lewacki program i wskazać konkretnych wrogów, ale podobnie było z masonami i światowym Żyndostwem. Wróg jest bliżej nieokreślony, ale tym bardziej niebezpieczny, bo zakamuflowany. Wydaje się takie podejście do sprawy efektem lęku przed nieznanym i nieoswojonym. To dość powszechny lęk, więc łatwo znaleźć zwolenników wśród ogólnie egzystencjalnie zaniepokojonych. Łatwiej uwierzyć w teorie spiskowe niż w brutalność rzeczywistości. Ponadto taka wiara zwalnia od myślenia i realnego działania. Zafiksowanie się na nienawiści do komuny, postkomuny i kolejnych post post jest trochę niebezpieczne. To trochę taka walka rycerza z nasuniętą przyłbicą, któremu oczy dodatkowo zalewa pot. Właściwie nie do końca wie, z kim walczy. Może zresztą żadna walka nie jest tu potrzebna, a starczy dobre rozpoznanie sytuacji i konstruktywne działanie?
Wychodzi mi więc na to, że określenie lewak należy traktować jako słowo wytrych. Dla niektórych, kto nie z nami to lewak, dla skrajnej prawicy Kaczyński też jest lewakiem. Mityczny lewak jest potrzebny jako pojęcie integrujące zachowawczo myślących, próbujących wykonać coś w rodzaju stójki na rowerze, co nie jest rzeczą łatwą. Lewak ma być wszystkiemu winny, na lewaka wszystko można zwalić, lewakiem można nazwać każdego, z kim się nie zgadzamy. Lewak ma utwierdzać w przekonaniu, że nielewacy mają rację i ogólnie są ok., nie muszą więc nic robić, poza zwalczaniem lewaków. Świat jest różnorodny, a ludzie bardzo różni. Można ich jakoś poszufladkować, co jednak co najwyżej ułatwi nam poukładanie rzeczywistości, ale warto mieć świadomość, że to będzie poukładanie umowne i uproszczone. Mam wrażenie, że jest znacznie więcej problemów w tym świecie niż lewactwo, ale też zdaję sobie sprawę z tego, że lewak je może skutecznie przykryć. Następnym razem będzie o współczesnej prawicy.
Dodaj komentarz