Z okazji 40 oficjalnych lat obecności muzyki...
Z okazji 40 oficjalnych lat obecności muzyki country w Polsce
Zdjęcie autora: Stagecoach
Stagecoach
3 cze 2021
8 minut(y) czytania
Tak się złożyło, że od jakichś trzydziestu lat zajmuje się muzyką country, choć od pewnego czasu precyzyjniej powiedzieć korzenną muzyką amerykańską, głównie nurtem Americana. Przez dwadzieścia lat wydawałam czasopismo Dyliżans, czego efektem było dwadzieścia plebiscytów na countrowe dokonania na polskim gruncie, finalizowane galowymi koncertami laureatów. Od dwudziestu też lat współprowadzę audycję Country Club w Radiu Warszawa, a było już tych audycji ponad tysiąc. Napisałem też sporo tekstów piosenek, zdarzało mi się realizować widowiska muzyczne takoż prowadzić koncerty. Mogę więc z czystym sumieniem powiedzieć, że mam jakie takie doświadczenie i rozeznanie w ogólnie mówiąc countrowej materii.
A materia to dość szeroka, choć u nas zdecydowanie niszowa, niezbyt popularna i praktycznie w naszym kraju nieznana. Kiedyś były nieco lepsze czasy, w których można było posłuchać tematycznych countrowych audycji w radiostacjach ogólnopolskich, transmisje z największego scenicznego wydarzenia, czyli Pikniku Country w Mrągowie, prowadziła telewizja, a i istniało nawet Stowarzyszenie Muzyki (kiedyś Ludowej) Country. Co prawda nawet wtedy trudno było mówić o dużej popularności, ale country w naszym kraju jakoś istniało. Piszę jakoś, bo nigdy u nas ten gatunek muzyczny nie zrodził wykonawców z powszechnie grywanymi i znanymi piosenkami, nigdy też amerykańskie gwiazdy country, nawet te, które grywały na mrągowskich piknikach, nie stały się rozpoznawalne. Niemniej jakieś zainteresowanie było, sądząc choćby po kilkunastu, w porywach nawet kilkudziesięciu, młodych adeptach muzyki country, którzy pojawiały się rokrocznie na konkursie kwalifikującym debiutantów do koncertów mrągowskich. Poziom wykonawczy z czasem nawet rósł, ale nigdy na tyle, żeby ktoś przebił się do szerokiej publiczności.
Co więcej, z czasem popularność country w Polsce znacznie spadła. Telewizje wycofały się z Mrągowa, zniknęły ogólnopolskie audycje o countrowym profilu, polscy podstawowi wykonawcy country posiwieli, a młodzieży pojawiało się jak na lekarstwo. Trudno się dziwić, bo polska countrowa ścieżka kończyła się na mrągowskim Pikniku i nie dawała dalszych perspektyw. Zdolna młodzież kierowała się więc w dające większe możliwości gatunki, bo nie wiązała z country większych nadziei. W rezultacie, po czterdziestu latach od pierwszego Pikniku i zawiązaniu SMLC, przy country pozostała grupa wiernych fanów w większości dobrze po pięćdziesiątce i czasem sporadycznie pojawiający się młodzi ludzie, zwykle raczej przypadkowi. Jubileuszowy czterdziesty Piknik Country w Mrągowie zapowiada się więc trochę jak sympatyczny wieczorek w domu pogodnej starości, a nie jak entuzjastyczny koncert szturmującej sceny młodzieży.
Przyczyn takiego stanu rzeczy jest zapewne wiele. Country jest muzyką amerykańską, opartą w znacznej mierze na niebanalnych tekstach piosenek, pełniących w swojej ojczyźnie często niemal publicystyczną rolę, kształtujących światopogląd i wpływających na świadomość czy mentalność. Jako takie nie przyjęło się na polskim gruncie. Może miałoby większe szanse w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia czyli w epoce zaangażowanych bardów, ale wówczas dostęp do amerykańskich oryginałów był w zasadzie zerowy, a znajomość języka angielskiego nikła, więc szansy nie było. Było kilku pasjonatów, ale nawet ta kilkutysięczna mrągowska publiczność tworzyła głównie swoisty koloryt i atmosferę niespecjalnie orientując się w tym, co jest grane w Ameryce. Znakiem tego stworzyła się niewielka nisza muzycznie nie do końca określona. Muzyki country właściwie się u nas nie grało. Były countrowe inspiracje, niektórzy sięgali po covery, które jednak trafiały do nas z kilkuletnim opóźnieniem. Ukształtowała się grupa wykonawców z etykietką country, ale o ich countrowości decydowała głównie przynależność do tej grupy, a nie wyznaczniki stylowe.
I znowu trudno się dziwić. Ogólnopolskie media zdominowała popularna muzyka powszechnie znana na całym świecie, produkowana głównie w celach komercyjnych. Komercja dotknęła ogólnie całości muzycznego rynku, więc zabrakło miejsca na indywidualność, pogłębione tematy, o poetyce nawet nie wspominając. To problem ogólnoświatowy, więc wyjątkiem nie jesteśmy. Podobny brak zainteresowania muzyką amerykańską można zauważyć i co do muzyki francuskiej czy włoskiej, choć miały one swoje nienajgorsze czasy i u nas. W USA popularność country nie osłabła, ale główny nurt bardzo zbliżył się do lepiej sprzedawalnego popu, a bardziej korzenne brzmienia wylądowały w worku zwanym Americana, do którego pakuje się wszystko, co nie pasuje do komercyjnych radiostacji czy telewizyjnych kanałów spod hasła MTV. Zaczynająca w country Taylor Swift trzymając się gatunku nigdy nie miałaby szans na światową karierę jaką zrobiła.
Mimo wszystko w swojej ojczyźnie muzyka country, nawet ta niekomercyjna, ma swoje znaczące miejsce. Wykonawcy Americany rzadko sprzedają miliony płyt, ale kilkaset tysięcy jednak się zdarza. W dodatku ich piosenki często trafiają do mainstreamu, a wykonania popularnych gwiazd pozwalają na całkiem przyzwoite dochody z tantiem. Ameryka zwykle nie marnuje swojego potencjału i potrafi zagospodarować wszystko, co wartościowe. Poza ojczyzną country jednak trafia na spory opór. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych próbowało podbić Europę Country Music Television i Country Music Radio zbankrutowały. Pewne zainteresowanie było tylko w Niemczech, zwłaszcza zachodnich, w których stacjonowały wojska amerykańskie, trochę w Skandynawii ze względu na dobrą znajomość języka angielskiego i naturalnie w Wielkiej Brytanii czy Irlandii, chociaż bez wielkiego szału. Opór wobec amerykańskości podskórnie tkwi w Europejczykach, a u nas też się pojawił po odzyskaniu suwerenności. Tak to też rodzimą dziurę w muzyce rozrywkowej zapełniliśmy niewywodząca się ze staroangielskiej ballady muzyką country, a mającym swoje źródła w weselnych przyśpiewkach nurtem disco polo. Socjologicznie mechanizm okazał się nawet dość podobny. O ile muzyka country dawała chłopakom z Południa Stanów szanse zostanie kimś, o tyle u nas popularny wykonawca disco polo może nawet wystąpić w operze. Jest pewna różnica w poziomie artystycznym, ale zwraca się u nas na to niewielką uwagę.
Wychowałem się na Beatlesach, Led Zeppelin czy Deep Purple, jednocześnie na polskim big bicie czyli Czerwonych Gitarach czy Skaldach, ale też na poezji śpiewanej czy piosence autorskiej. Słuchałem i Grechuty, i Cohena, i Cata Stevensa. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że country łączy to, co lubię. Znalazłem w nim melodię i świetnie pisane teksty, dostrzegłem indywidualność i mądrość życiową wykonawców gatunku. Country do mnie trafiło i znalazłem się dziś w miejscu, w którym chyba jako jedyna osoba w Polsce słucham całodziennie i nocnie nadającej z New Braunfels spod San Antonio radiostacji KNBT, reklamującej się jako home to passionate Americana music fans and artists. Rzeczywiście, czuję się w domu. Podobnych mnie jest może w tym kraju kilka osób. Może nie słuchają KNBT, ale choćby Americana Boogie Radio, Kickin’ Country, Route 66 czy innej podobnej stacji, a jest ich w Internecie kilkanaście tysięcy. Większość polskich fanów muzyki country na co dzień nie słucha. Ograniczają się do kilku letnich koncertów, na których słyszą czasami trochę dziwaczną polską mieszankę, czasami oryginalne hity sprzed trzydziestu lat. Ignorancja jest w tym względzie porażająca, a utyskiwania, że media country grać nie chcą, śmieszne. Ten brak bezpośredniego, bieżącego kontaktu z muzyką graną za oceanem owocuje nijakością polskich piosenek nazywanych country. Całość jest traktowana bardzo po wierzchu i trudno się z taką twórczością pokazać gdziekolwiek poza letnimi festynami. Jednocześnie zamknięte w sobie środowisko trzyma się dawno temu utrwalonej hierarchii, odporne jest i na nowych wykonawców i na nową publiczność.
Niewiele się już da na takim fundamencie zbudować, chociaż teoretycznie można. Pojawiają się niespodziewanie takie rewelacje jak Agata Karczewska, której trudno jednak będzie o większą polską publiczność z percepcją country zbliżoną do łapania się na muzykę starohinduską. Losy młodzieży mogą być raczej podobne do rozwoju rodzeństwa Sienkiewiczów z Kwiatu Jabłoni, które zaczynało w zbliżonym do Americany zespole Hollow Quortet, miało swój epizod w countrowej ekipie PowerGrass, a Kasia Sienkiewicz stworzyła nawet wielce obiecującą bluegrassową grupę Kathy Simon Band. O ile jednak zamieszczone na You Tube piosenki Kathy Simon Bandu mają oglądalność rzędu dwudziestu kilku tysięcy (zresztą głównie ze względu na kwiatojabłoniową popularność Kasi), o tyle zakorzeniony jednak w folku a i w country Kwiat Jabłoni grający swoje osiąga astronomiczne liczby oglądalności w okolicach trzydziestu milionów. Polscy wykonawcy country mogą sobie tylko o takiej popularności pomarzyć. W większości ich czas, niestety, już minął. Niektórzy dopracowali się niewielkiej własnej publiczności, nie zawsze jednak będącej fanami country, raczej ograniczają się do swojego ulubionego artysty. Firmowana niegdyś przez SMLC krajowa countrowa integralność, ogranicza się obecnie tylko do Pikniku w Mrągowie, ale słabnie z każdym rokiem. Sytuację próbował ratować młodszy festiwal Czyste Country w Wolsztynie. Początki były nawet obiecujące, ale wkrótce impreza popadła w powtarzalność podmiotów wykonawczych, a czas pandemii spowodował odwołanie zeszłorocznego koncertu. Różnica między Mrągowem a Wolsztynem polega jednak na tym, że mrągowski Piknik jest obecnie przedsięwzięciem komercyjnym, na które kilka tysięcy osób kupuje wcale nie tanie bilety, natomiast Czyste Country ze swoim wolnym wstępem jest uzależnione od łaski sponsorów, których łaska na pstrym koniu jeździ. Oba festiwale nie dysponują odpowiednim kapitałem, żeby się rozwijać i walczą o przetrwanie.
Ogólnie muzyka country w Polsce nie odnalazła się w czasach komercyjnych. Ponownie trudno się dziwić. Trzeba by było w muzykę country zainwestować duże pieniądze i kupić jej popularność. Nikt tego zrobić nie chce, bo raz, że dużych pieniędzy nie ma, a dwa, że nie ma żadnej gwarancji, że inwestycja wypali i się zwróci. Trzeba by zbudować jakąś większą bazę fanów, których niech będzie, że w Mrągowie pojawia się w porywach jakieś pięć tysięcy. Potrzeba pięćdziesięciu, a może nawet pięciuset tysięcy. Nikogo u nas nie stać na naszpikowane countrowymi gwiazdami festiwale jak Orange czy Open’er. Tam jednak zaprasza się gwiazdy drogie, ale już w większości znane, w przypadku country amerykańskich gwiazd nikt nie zna. Może ktoś z pieniędzmi, skłonnością do ryzyka, miłością do country i genialnym biznesowym zmysłem mógłby spróbować. Open’er wylansował w Polsce choćby bliskich Americanie Mumford & Sons, na koncertach takich zespołów jak The Lumineers czy Calexico sala kina Palladium była zapełniona, podobnie sporo osób było na koncercie Jade Bird. Jakaś potencjalna publiczność więc jest. Potencjalnych funduszy jednak nie widać.
Smutno mi z powodu takiego braku perspektyw, bo dla mnie muzyka country to jednak nieodzowny składnik powietrza i bardzo bym chciał, żeby oddychało nim wraz ze mną więcej osób. Byłoby raźniej i sympatyczniej. Trudno jednak oddychać country w naszym mocno zatęchłym grajdołku, w którym myśli się głównie o otworzeniu okna. Odporność na nowości czy eksperymenty jest w naszym countrowym środowisku dominująca. Wieloletni fani krytykujący kolejny mrągowski Piknik z uporem maniaka wracają do czasów dawno minionych, w których może i było więcej spontaniczności, ale nieznajomość mużyki country była taka sama. Pamiętam, jak kiedyś olśniłem pewnego artystę rzeczywiście grającego western swing, że twórcą tego nurtu był Bob Wills, aż sobie na kartce zapisał. Ktoś kiedyś wymyślił określenie polskie country i niektórzy do dziś myślą, że coś takiego istnieje. Może można mówić o białym bluesie, ale polskie country to jednak coś dziwacznego. Pamiętam, jak ktoś przy okazji uroczystego wręczenia Korneliuszowi Pacudzie nagrody Country Music Association dla promotorów muzyki country poza USA, zapytał ówczesną prezydent CMA na Europę, co myśli o polskim country? Zrobiła wielkie oczy i zapytała – o czym? To było tak, jakby Amerykanin zapytał Polaka, co sądzi o amerykańskim oberku. Zawsze zatem istniała nie tylko countrowa ignorancja, ale też wynikające z niej pomieszanie z poplątaniem.
Drażliwość naszego countrowego środowiska to też problem niemały. Pisząc przez dwadzieścia lat w Dyliżansie to, co myślę, zrobiłem sobie kilku śmiertelnych wrogów. Zamknięcie w pokrzywdzonym świecie artystów z reguły średnich, ale zakochanych w sobie, okazało się pokojem bez wyjścia. Spojrzenie prawdzie w oczy może byłoby bolesne, ale może też zaowocowałoby jakimś twórczym rozwiązaniem. Czterdziesty jubileuszowy Piknik będzie przeglądem tego, co było, ale raczej nie spojrzy w przyszłość. Starzy bywalcy będą nadawali w duchu – a pamiętacie jak zremisowaliśmy z Anglikami na Wembley? Może do bitwy pod Grunwaldem się nie cofną. Widziałby jakieś rozwiązanie w mariażu country z piosenką autorską, opartą zazwyczaj o wzory francuskie, z jakby nieświadomością ballady angielskiej. Zawsze mówiłem, że gdyby Edith Piaf urodziła się w Stanach, śpiewałaby country. Gdyby nasi śpiewający autorzy posłuchali trochę country, może okazałoby się dla nich inspirujące? Trudno jednak i o to, bo mamy utrwalone wzorce kulturowe, do których muzyka country nie należy.
Nadaję tygodniowo w Country Clubie jakieś dziesięć nowych piosenek country czy Americana. Robię to, bo lubię dzielić się tym, co do mnie trafia, co mi się podoba, co uważam za fajne. Z natury godzinnej audycji mogę tylko sygnalizować to, co się w swej masie dzieje za oceanem. Jednorazową emisją nie wylansuje się nawet najlepszej piosenki. Do tego potrzebna jest nawet upierdliwa powtarzalność, a na to szansy nie ma. Łudzę się jednak, że kogoś skłonię do poszukiwań, że usłyszy coś w audycji i zacznie szukać w Internecie. Kiedy zaczynałem, takiej możliwości nie było, teraz wszystko jest dostępne. Polski muzyczny fan jest jednak kimś w rodzaju klienta globalnej stołówki, zjada to, co mu akurat dzisiaj zaserwują i nie ma ochoty na poszukiwania. Czasami mi ta countrowa samotność doskwiera, ale pocieszam się, że wraz ze mną słucha KNBT kilka tysięcy Amerykanów. Pociecha taka sobie, ale jednak. Z ogromnym trudem przychodzi mi jednak zrozumienie tego naszego braku wrażliwości. Mnie zachwyca, dlaczego innych nie zachwyca? Dlaczego pozostają głusi i obojętni? To już jednak materiał na osobny tekst.
Dodaj komentarz