Warto było się ześwinić
Warto było się ześwinić
Zdjęcie autora: Stagecoach
Stagecoach
26 wrz 2023
6 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 27 wrz 2023
Z czystym sumieniem mogę pisać o Zielonej granicy, bo właśnie obejrzałem film znaczy się zeświniłem. Nim jednak o samym filmie, niedługi wstęp.
Migracja jest stara jak świat. Pierwszym migrantem był chyba Kain, który został wygnany gdzieś na wschód od Edenu. A może nawet wcześniej, bo mityczna pierwsza żona Adama Lilith ponoć sama wyemigrowała z raju. W końcu z raju wyemigrowali też pod przymusem Adam i Ewa. Cała ludzkość też emigrowała czy ze środka Afryki, czy dorzeczy Tygrysu i Eufratu, co do tego nie ma zgodności, ale fakt, że migranci dotarli nawet do Ziemi Ognistej i Nowej Zelandii.
W naszych historycznych doświadczeniach do Rzeczpospolitej emigrowali głównie Żydzi. Z Polski za to emigrowano często i gromadnie. Emigrację po postaniu listopadowym nazwano nawet Wielką. Tych mniejszych było też sporo. Po powstaniu styczniowym, na przełomie XIX i XX, potem w okresie międzywojennym. Te ostatnie migracje były głównie ekonomiczne i z mniejszym czy większym natężeniem trwają do dziś. Warto też wspomnieć o emigracji po ogłoszeniu stanu wojennego.
Do Polski do niedawna jednak emigrował mało kto. Są jakieś nieliczne zasiedziałe już grupy Wietnamczyków czy Czeczenów, ale to nie tak duża skala. Nasz problem zaczął się wraz z potężną falą emigracji z północnej Afryki i krajów azjatyckich, głównie z Afganistanu, ale też Pakistanu, Indii czy Bangladeszu. Ta aktualna emigracja wiąże się głównie z destabilizacją regionów, do której przyczyniła się polityka kolonialna kiedyś i walka o wpływy obecnie. Dość, że wielu krajach po prostu żyć się nie da i trzeba uciekać. Oczywiście jest też powód ekonomiczny, bo od biedy każdy rozsądny człowiek chce uciec.
Dla nas migranci na polskiej granicy to jednak nowość, bo nigdy ich nie było. W sumie i tak jesteśmy krajem głównie tranzytowym, bo docelowo wszyscy chcą do Niemiec czy Szwecji, a przez Polskę im po drodze. Można niby przez Morze Śródziemne, ale to mocno niebezpieczne. Ten polski kanał otworzyli zmyślnie Łukaszenka z Putinem słusznie kombinując, że Polska i cała Europa będą miały kolejny problem. I mamy. Nie bardzo wiemy, co z napływem niechcianych obcokrajowców zrobić, więc najlepiej ich nie wpuszczać, a jak już wejdą, to wyrzucić. Problem jest prawdziwy, siłowe rozwiązanie w miarę skuteczne, choć problemu nadal nie rozwiązuje. I właśnie o tym problemie jest Zielona granica.
Głównymi bohaterami są syryjska rodzina, Afganka, której brat pracował jako tłumacz przy polskim kontyngencie wojskowym, grupa Polaków niosąca pomoc migrantom i przeżywający rozterki funkcjonariusz Straży Granicznej. Syryjczycy i Afganka uciekają przed prześladowaniami w swoich krajach. Są to zwykli ludzie, w miarę wykształceni, którzy wpadają z deszczu pod rynnę czyli trafiają do piekła na granicy polsko-białoruskiej. Są przepychani z jednej strony na drugą, przy czym Białorusini czynią to wyjątkowo brutalnie, a Polacy nieco mniej, ale również niedelikatnie. Mamy do czynienia z wielokrotnymi pushbackami, biciem i kradzieżami po stronie białoruskiej i wyłapywaniem migrantów po stronie polskiej, z której następnie wypycha się ich do Białorusi. Tak jest i wszyscy o tym wiemy, chodź raczej nie chcemy wiedzieć.
Grana przez Maję Ostaszewską psycholożka decyduje się pomagać błąkającym się w lesie ludziom i przyłącza się do działającej grupy Granica. Granica stara się działać legalnie, ale zdarza się jej przekraczać prawo obowiązującej w strefie granicznej, pojawiają się więc konflikty ze Strażą Graniczną i Policją. Straż Graniczna wykonuje rozkazy, dla nich to służba, choć zdarzają się nadgorliwcy, z których jeden rzuca uchodźcy termos z potłuczonym wnętrzem, przez co tak obdarowany kaleczy się szkłem, a inny złośliwie rozkazuje dokonać na Ostaszewskiej rewizji osobistej. Trzeba dodać, że do tego co rzucił potłuczony termos jego kolega ze Straży krzyczy – czy cię pojebało? A Ostaszewskiej pomaga policjantka, tłumacząca, że ich szef jest nieobecny, a zastępca zalazł już wszystkim za skórę. Jeden ze strażników przeżywa konflikt sumienia, tym głębszy, że ma żonę w zaawansowanej ciąży i w końcu przymyka oczy na wywożonych ze strefy granicznej migrantów. A w zakończeniu filmu, w który wspomaga uchodźców z Ukrainy, na pytanie o Białoruś odpowiada – mnie tam nie było.
Akcja filmu jest dość typowa jak w podobnych obrazach, traktujących choćby o emigrantach z Meksyku do USA. Sporo takich filmów widziałem, jest też taka piosenka pt. Deportee o deportowanych z USA, którzy giną w katastrofie lotniczej. Podobne filmy robią też Francuzi, którzy mają znacznie większe kłopoty z emigrantami niż my. Ale tu właśnie chodzi o nas, którzy dotąd takich kłopotów nie mieliśmy.
Film sprawia wrażenie poszanowania autentyzmu wydarzeń, choć rzeczywistość jest zapewne bardziej złożona. Niektórzy kwestionują choćby scenę z termosem, twierdząc, że nie ma już termosów ze szklanym wnętrzem, więc zdarzenie musi być zmyślone. Sprawdziłem, termosy ze szkłem są nadal w sprzedaży i użyciu. W każdej mundurowej formacji znajdzie się jakiś sadysta, podobnie jak oficer zupak, który na chwilę zachłyśnie się władzą (to w sprawie rewizji Ostaszewskiej). Sądzę też, że członkowie Straży Granicznej z czasem znieczulają się na ludzkie cierpienie i po prostu robią swoje bez wielkich wyrzutów sumienia. Nie widzę w tym żadnego szkalowania służb czy paszkwilu na polski mundur. Jak mówi jedna z policjantek – po prostu jest jak jest.
Oczywiście jest pod podszewką niechęć do ciapatych, bo to inny kolor skóry, inne kultury i są oni niejako nie na swoim miejscu. Holland zakończeniem filmu podkreśla tę różnicę w traktowaniu Azjatów i Afrykanów a uciekinierów z Ukrainy. Ci kolorowi to jakby nie my, łatwiej ich potraktować z buta.
Ogólnie film jest ciężki w oglądaniu i nie można oglądać go bez emocji. Jest tu ludzki dramat, jest poczucie bezsilności, jest zdziwienie, że to u nas. Może dlatego tyle hałasu czynionego głównie przez tych, którzy filmu nie obejrzeli. Być może są wśród tych niechętnych filmowi tacy, co by dali człowiekowi potłuczony termos czy kazali się Ostaszewskiej rozbierać do naga, względnie przerzucili ciężarną Murzynkę przez drut kolczasty, ale większość pewnie nie zostałaby obojętna, choć wielu użyło by mechanizmu wyparcia – to tak na pewno nie było, to oczernianie, kłamstwo, paszkwil itp. Mam jednak wrażenie, że tak to było i tak to jest.
Warto zaznaczyć, że akcja filmu dzieje się jeszcze przed postawieniem muru, w czasie, kiedy wielu oszukanych przez władze białoruskie migrantów ufało, że przez P:olskę dotrą do wymarzonej Europy i kiedy było wśród nich wiele kobiet z dziećmi. Holland nie pokazuje tej grupy migrantów, która dopuszczała się przemocy na granicy. Nie ma więc rzucających kamieniami, nie ma masowych szturmów na zasieki. To jest jakaś słabość filmu. Migranci to zwykli ludzie, nawet takich trzech sympatycznych czarnoskórych raperów, których udaje się uratować. Sympatia reżyserki jest zdecydowanie po jednej stronie. Może dlatego film jest czarno-biały, ale nawet w tym kontraście jest miejsce na szarości.
W żaden też sposób nie jest to film antypolski. Z pewnością jest w nim niechęć do aktualnej władzy, która nie widzi innego rozwiązania niż siłowe, instruuje strażników jak za czasów stalinowskich, z taką samą demagogią. Nie jest to jednak filmowa agitka jak niektórzy twierdzą. Ten film i jego przesłanie pozostaną aktualne, nawet jak się sytuacja polityczna zmieni. Zabawne, że antyrządowe poglądy słyszymy z ust Macieja Stuhra grającego niezupełnie zrównoważonego pacjenta psycholog (psycholożki) Mai Ostaszewskiej. Akurat ja się z jego wywodami zgadzam, choć nie aż tak emocjonalnie.
Krytykują Zieloną granice przedstawiciele władzy i ludzie przywiązani do tradycyjnego postrzegania munduru. Według nich film narusza wartości i świętości. Czyli uważają, że nie ma pushbaków, że ludzie nie potopili się w bagnach, że Straż Graniczna ze łzami w oczach, ale w imię wyższego celu przeprowadza przez granicę tych, którzy wtargnęli do Polski nielegalnie?
Mogę zrozumieć myślenie władz. Zdecydowana postawa ma zniechęcić migrantów, a każda słabość doprowadzi tylko do eskalacji konfliktu. To jest uzasadniona obawa, ale w rozgrywce politycznej cierpią głównie niewinni, oszukani i zdesperowani ludzie. W ten sposób odpowiadamy barbarzyństwem na barbarzyństwo. Porównywanie Holland do Leni Riefenstahl wypominanie jej niesławnego ojca czy pochodzenia to zwyczajne draństwo, to właśnie poziom rozbitego raniącego termosu. Podobne zachowanie władz pamiętam z czasów ataków na Dejmka, a zwłaszcza przemówienia Gomułki równającego z ziemią Pawła Jasienicę. Po takich atakach jestem zupełnie przekonany, że na granicy dochodziło i do scen pokazanych w filmie i do gorszych. Rządzą nami ludzie rzucający kaleczącymi termosami.
Czas pokaże czy Zielona Granica stanie się filmem kultowym. Ma taką szansę w kontekście zdania, że ludzie ludziom zgotowali ten los. Potrafimy stworzyć sobie piekło na ziemi. Kto nie widział Zielonej granicy, niech ją obejrzy. Nawet jeśli nie zmieni swoich poglądów i uzna film za propagandowy paszkwil, to może przynajmniej wzbudzi się w nim refleksja na temat problemów współczesnego świata i istoty człowieczeństwa. Zielona granica dzieje się nie tylko w Polsce, może u nas nawet na nie tak wielką skalę niż gdzie indziej. Zielona granica to wiele pytań, na które nie potrafimy znaleźć odpowiedzi.