XXXXI Piknik Country & Folk w Mrągowie...
XXXXI Piknik Country & Folk w Mrągowie - Było fajnie i jest nadzieja
Zdjęcie autora: Stagecoach
Stagecoach
6 sie 2022
7 minut(y) czytania
Kolejny Piknik Country & Folk w Mrągowie za nami. To już czterdziesty pierwszy, więc liczba imponująca. Piknik przetrwał wszelkie zawirowania polityczne ostatniego czterdziestolecia i zdecydowanie nie zamierza przechodzić do historii. To ciekawe zjawisko, bo muzyka country jest w naszym kraju niezbyt popularna, a właściwie jeszcze mniej popularna niż w swoich początkach sprzed czterdziestu lat. Nie ma dla country miejsca w telewizjach i radiach z wyjątkiem policzalnych na palcach jednej ręki lokalnych radiostacji, a Piknik trzyma się nieźle, sądząc po zapełnionej widowni mrągowskiego amfiteatru. Jakaś magia przez lata się ukształtowała i nadal działa.
Realistycznie można powiedzieć, że tak krawiec kraje, jak mu materii staje. Zrobienie u nas dużej komercyjnej imprezy z muzyką country to sztuka nie lada. Nikogo w tej chwili nie stać w Polsce na sprowadzenie amerykańskich gwiazd, choć w przeszłości takie na piknikach bywały. Nie stać też i z tego powodu, że nawet te z billboardowej czołówki nie przyciągnęłyby tłumów, bo są u nas niemal nieznane. Do Sopotu na koncert Alison Krauss i Roberta Planta publiczność przybyła głównie ze względu na wokalistę Led Zeppelin, a nie ze względu na zdobywczynię 27 nagród Grammy. Sprowadzanie gwiazd z punktu widzenia biznesowego nie ma więc sensu, choć ma takowy z powodów edukacji i poszerzania świadomości kulturowej. Do tego potrzebny byłby jednak jakiś specjalny fundusz, na którego powstanie nie ma co liczyć. Mogą sobie na takie ekstrawagancje pozwolić Szwajcarzy, dzięki założonemu przez milionera Marcela Bacha towarzystwu liczącemu ponoć ponad siedemdziesięciu równie majętnych szwajcarskich kolegów. Mogą zatem wystąpić w Gstaad przedstawiciele głównych countrowych nurtów w osobach Carly Pearce (mainstream), Marty Stuarta (tradycja) i Rhondy Vincent (bluegrass).
Nas stać na zaprzyjaźnionego od lat George’a Hamiltona V i solidny holenderski zespół Music Road Pilots, towarzyszący odwiedzającym Europę amerykańskim gwiazdom. W Mrągowie zagrali kiedyś jako band towarzyszący Albertowi Lee. Żeby wypełnić dwa piknikowe koncerty trzeba więc szukać wśród polskich artystów, co z każdym rokiem jest większym problemem. Na polskiej scenie country dominuje siwizna, o ile jeszcze komuś coś z czupryny zostało. Czas biegnie nieubłaganie i za młodzież uchodzą u nas ci, którzy jeszcze nie przekroczyli pięćdziesiątki. Kolejni wykonawcy obchodzą swoje trzydziestolecia czy nawet czterdziestolecia na piknikowej scenie, co znaczy, że słuchamy piosenek sprzed ćwierć wieku, na marginesie piknikowy hymn Wszystkie drogi prowadzą do Mrągowa obchodził w tym roku dwadzieścia pięć lat istnienia. Historia piękna, ale z teraźniejszością i przyszłością znacznie gorzej.
Mimo wszystkich problemów udało się jednak zestawić całkiem przyzwoity dwudniowy program, który oglądało się i słuchało z całkiem pozytywnymi odczuciami. Po krótce o tym, co zostało mi po tygodniu w pamięci, i co uważam za najistotniejsze piknikowe momenty.
Koncert złożony z piosenek Hanka Williamsa, w którym wystąpiła młodzież, ale ze wsparciem pełniącego rolę narratora, czy raczej trzymając się countrowej terminologii balladeera. Całość zwarta, powiązana muzyczno-słowną narracją Lonstara między piosenkami. Zespół Wheels of Steel dzielnie poradził sobie z akompaniamentem, genialna jak zawsze w interpretacjach Agata Karczewska w piosenkach Lovesick Blues i I Can't Help It If I'm Still In Love With You; to trudne do zrozumienia jak ta dziewczyna czuje country, zupełnie jakby od niemowlęcia countrowym mlekiem się karmiła. Podobało mi się też Cold, Cold Heart zaśpiewana przez Paulinę Wróblewską, aczkolwiek bardziej to była Nora Jones niż Hank Williams. Podobnie Michał Tokarski bardziej inspirował się Presleyem niż Szekspirem Hillbilly. Dobrze jednak, że zaistniał jako samodzielny wokalista, a nie tylko frontmen Wheelsów. W sumie czepiać się nie ma sensu. Rozśmieszyło mnie trochę duetowe wykonanie I’m So Lonesome I Could Cry (Karolina Jastrzębska, Michał Tokarski). Samotność we dwoje może się co prawda zdarzyć. Pomyślałem nawet o chóralnej wersji tej piosenki jako egzemplifikacji samotności w tłumie. Koncert ogólnie fajny i chyba potrzebny, bo patrząc na publiczność zastanawiałem się, kto w amfiteatrze ma jaką taką świadomość kim był Hank Williams i kto jego piosenki w wykonaniach nie tylko autorskich, ale i takich artystów jak Louis Armstrong czy Ray Charles, kojarzył. Ktoś, kto nie interesuje się muzyką country poza piknikami raczej słabo kojarzy, że to muzyka pokoleniowa, która zawsze nawiązuje do swoich korzeni i istnieje w całym swoim historycznym kontekście. Przydałaby się edukacja w tym zakresie, ale kto by się chciał edukować? Może najbardziej interesująca byłaby jakaś prezentacja filmów o muzykach country, a takich by się trochę znalazło od końskich oper z Gene’em Autry i Royem Rogersem, poprzez Songwritera z Willie Nelsonem i Krisem Kristoffersonem po nagradzany niedawno Oskarami Walk The Line. Coal Miner;s Daughter, Honky Tonk Man, The Thing Called Love i wiele innych tytułów jeszcze by się znalazło. Coś by tu można choćby internetowo pokombinować. Może jakaś strona z linkami do filmów powiązanych z country by się przydała.
Dobre wrażenie zostawili po sobie Music Road Pilots. Wspominałem już, że to zespół solidny, wspomagający artystów amerykańskich jako ich europejski band, ale i sami potrafią zagrać ciekawie i perfekcyjnie wykonawczo. Gdybyż tak u nas były zespoły, w których instrumentaliści wspierają chórkami frontmena. Świetny warsztat, trochę może mnie tylko zastanawiało, dlaczego w niemal każdej piosence były słowa country, hillbilly czy honky tonk, ale może Holendrzy czują potrzebę dosłownego utożsamianiu się z gatunkiem? Żart może i na miejscu, bo grupa sympatyczna i z poczuciem humoru. Widząc w składzie skrzypce zastanawiałem się czy usłyszę też słynny przebój Charlie Danielsa i utworu The Devil Went Down To Georgia rzeczywiście się doczekałem. Cały występ zdecydowanie na plus.
Także na plus występ Sióstr Melosik. Z polskich artystów flirtujących z country Dagmarze i Martynie może do tej sceny najbliżej, a z pewnością bym chciał, żeby się w country pojawiały jak najczęściej. Może nawet countrowość byłaby dla nich jakąś dźwignią kariery? Obszar to w końcu słabo zagospodarowany, a mający ogromny potencjał. Przydałaby się nam taka bliźniacza ekipa, może czasami we współpracy z męską bliźniaczą grupą Ślad braci Oryńczaków? Wolsztyn, Wisła i innego większe countrowe imprezy mogłyby spojrzeć na Siostry Melosik jak na niewątpliwą atrakcję repertuarową.
Ciekawy byłem koncertowego bloku To jest mój czas, w którym zaprezentowały się młode wykonawczynie. Wszystkie dziewczyny niewątpliwie zdolne i dobrze rokujące, ale z koncertu, poza dwoma piosenkami Agaty Karczewskiej, została mi w pamięci tylko napisana przez Lonstara piosenka zaśpiewana przez Klaudię Magicę Freedom Is Never Free. Piosenka świetna, Lonstar napisał ją specjalnie dla Klaudii i trafił we wszystkie jej możliwości i mocne strony. Lonstar w znakomitej formie songwriterskiej, co zapewne potwierdzi mająca się ukazać na dniach autorska płyta, a Klaudia ujawniła, że jej potencjał jest większy niż ten, który będzie można usłyszeć na jej debiutanckiej płycie. Możliwości są.
Znam polską scenę country na tyle dobrze, że trudno mnie zaskoczyć, ale jednak dwa wydarzenia mnie zaskoczyły. Niespodziewanie pojawiła się na scenie dwunastoletnia Laura Tylińska. Dziewczę z Mrągowa, ale wychowujące się i chodzące do szkoły w Anglii. Miała swój występ na scenie w mieście i chwała za to, że organizatorzy zaprosili ją również do amfiteatru. Małolata zaśpiewała jedną piosenkę, ale publiczność zmusiła ją do zaśpiewania kolejnej. Okazało się, że tylko z akompaniamentem ukulele można ruszyć te parę tysięcy na widowni. Autentyzm, spontaniczność, ekspresja, prawdziwa radość śpiewania. To nie wytresowane przez ambitnych rodziców zwierzątko, a prawdziwy talent czujący się na scenie jak u siebie w domu. Cała przyszłość przed nią, może być oczywiście różnie, ale warto Laurę zapamiętać. Drugim zaskoczeniem był Waldemar Wiśniewski. Nie oglądam telewizyjnych programów z cyklu śpiewać każdy może i początkowo trochę sceptycznie odnosiłem się do zwycięzcy The Voice Senior, ale tylko do momentu, kiedy usłyszałem na próbie wykonanie piosenki Lady Kenny Rogersa. Mistrzostwo, klimat, sugestywność i piękno. Kenny byłby szczęśliwy, może nawet zazdrosny. I w tym przypadku mam nadzieję, że artysta będzie się częściej na countrowej scenie pojawiał.
Z powodu tego, co napisałem powyżej, uważam czterdziesty pierwszy Piknik za udany. Nie piszą o występach uznanych naszych gwiazd: Colorado, Czarka Makiewicza, Zbyszka Hofmana, Mariusza Kalagi, bo to firmy znane i uznane nigdy nie schodzące poniżej dobrego poziomu wykonawczego. Tak też było i tym razem. Czarek Makiewicz dodatkowo przyjechał do Mrągowa z nową płytą, w której mam swój tekstowy udział, więc do wysłuchania tym bardziej zachęcam. Może jeszcze tylko słów kilka o konkursie na piosenkę drogi, którego rozstrzygnięcia na Pikniku poznaliśmy. W finałowej dziesiątce tylko jedna piosenka była nieporozumieniem, pozostałe prezentowały dość równy poziom i jurorzy kierowali się w wyborze laureatów raczej osobistym gustem. Wygrała Fala napisana przez Zb yszka Hofmana i Tomka Jarmołkiewicza w wykonaniu Zbyszka. Nie będę z werdyktem polemizował, ale miałem odczucie trochę nadmiernego dydaktyzmu w tekście. Cóż, Teacher czyli Tomek Jarmołkiewicz jest w końcu nauczycielem, więc i dziwić się chyba nie ma co. Drugie miejsce przypadło Czarkowi Makiewiczowi z piosenką Jak ja nie lubię bez ciebie jechać, niewątpliwie sympatyczną, choć mam lekką alergię na piosenki samochodowe. W mój gust trafiło miejsce trzecie czyli Wojtek Dudkowski z piosenką Posiwiałem. Też posiwiałem, więc rozumiem problem w piosence poruszony. Problem jednak głównie w tym, że od kilku lat w konkursie biorą udział ci sami autorzy i ci sami zazwyczaj go wygrywają. Myślę, że potrzebna jest tu szersza formuła i udział znacznie większej grupy autorów. Dodam też, że piosenki na miarę Freedom Is Never Free w propozycjach konkursowych nie było.
Piknik to nie tylko koncerty w amfiteatrze i na mieście, ale również spotkania z wieloma ludźmi. Czasami bardzo dawno niewidzianymi. Wyjechałem więc bogatszy o całą masę rozmów. Humor też mam po Pikniku całkiem niezły, chociaż coraz wyraźniej widzę, czego muzyce country w naszym kraju potrzeba, żeby mogła się rozwijać. Podstawą jest lepszy kontakt z artystami spoza oceanu. Amerykańskie gwiazdy występujące kiedyś nad Czosem miały wpływ na poziom naszych wykonawców i dawały poczucie kontaktu ze źródłami country. Ten kontakt jakby się nieco zaczął gubić. Nikogo nie zmuszę do stałego słuchania countrowych radiostacji z USA, co w obecnej dobie jest możliwe, ale to jest jakieś minimum. Bez tego zostajemy w dziwaczej historycznej bańce. Internetowe słuchanie nie zastąpi jednak bezpośredniego kontaktu. Nie mam tylko pojęcia, skąd brać na takowy środki. Kolejną sprawą jest dopływ nowych wykonawców. Cieszy mnie, że pojawiły się na Pikniku The Girls czyli Paulina Wróblewska, Karolina Gwóźdź i Julia Szewczyk i bardzo bym chciał, żeby te i im podobne dziewczyny weszły z muzyką country w większą zażyłość. Zwłaszcza dla śpiewających aktorek piosenki country ze swoimi opowieściami mogą być ciekawą inspiracją i świetnym materiałem warsztatowym. Takie małe Laury Tylińskie też gdzieś w większej liczbie pewnie u nas są. Warto ich poszukać.
Co będzie za rok? Nikt chyba tego nie wie. Na świecie dzieje się tak wiele, że niczego przewidzieć się nie da, ale tegoroczny Piknik pokazał, że nadal jest imprezą żywą i może być też perspektywiczną. Nadzieje więc nie są bezpodstawne.