Sienkiewicz żywy czy martwy?
Sienkiewicz żywy czy martwy?
Zdjęcie autora: Stagecoach
Stagecoach
6 mar 2021
7 minut(y) czytania
Co jakiś czas odżywa w dyskusjach temat powieści Henryka Sienkiewicza. Niezmiennie pojawiają się zarzuty o tendencyjne przedstawianie historii, o zawężony światopogląd, o kreowanie przestarzałych postaw bohaterskich i patriotycznych, od niedawna też o rasizm obecny w Pustyni i w puszczy. Krytycy Sienkiewicza mieli i mają sporo racji, ale subiektywność charakteryzuje zdecydowaną większość pisarzy i co więcej, jest wyznacznikiem ich indywidualności pisarskiej. Istotnym elementem dyskusji jest obecność książek Sienkiewicza w kanonie lektur szkolnych i tu pojawia się kolejny argument przeciw, a mianowicie, że Sienkiewicz jest trudny w czytaniu, niestrawny i ogólnie już archaiczny. Nad tym właśnie chciałem się zastanowić.
Uczniowska niechęć do Sienkiewicza jest dla mnie zrozumiała z trudem, ale powoli zaczyna do mnie docierać w czym rzecz. Sam kłopotów z Sienkiewiczem nie miałem. Na pierwsze mam Maciej, na drugie Zbigniew, co jest efektem fascynacji literackiej mojego ojca, który w konspiracji przybrał pseudonim Skrzetuski, chociaż częściej mówiono na niego Chudzielec. Indoktrynowany byłem więc od kołyski, a i jeszcze wcześniej. Fragmenty Krzyżaków czytał mi ojciec układając do snu, co było o tyle chybione, że czekając na to, co będzie dalej, wcale nie chciałem zasnąć. Nim Sienkiewicz pojawił się w moich lekturach szkolnych miałem go już w całości przeczytanego, w tym Trylogię razy kilka. Pierwszą grubą książką, którą zmęczyłem w swoim życiu, gdzieś na przełomie klasy pierwszej i drugiej było W pustyni i w puszczy i przyznaję, że nie było to łatwe, ale biegłość czytelniczą znacznie poprawiłem. Nikt też mi nie kazał, po prostu chciałem, niech będzie, że za ojcowskim wzorem, ale i z ciekawości. Trylogia stała się dla mnie czymś w rodzaju fundamentu emocjonalnego. Płakałem i nie mogłem się pogodzić ze śmiercią małego rycerza, wzruszało mnie przywiązanie Charłampa do zdrajcy Radziwiłła, kochałem się w Anusi Borzobohatej itp. Zabawa w bohaterów Trylogii była dla mnie codziennością naprzemiennie z wcielaniem się w bohaterów książek Karola Maya. Terasz widzę, że korzeniami tkwiłem w etosie międzywojennym tak literackim jak i obyczajowym. Niemniej uważałem Sienkiewicza za najwybitniejszego pisarza na świecie, a Trylogię za największe arcydzieło.
Nie pamiętam, żeby w moich szkolnych czasach obowiązkowe lektury książek Sienkiewicza były jakoś głębiej omawiane. W podstawówce miałem koszmarnych nauczycieli, a partyjna pani od polskiego, jeśli mnie czegoś nauczyła, to gramatyki, przyznam, że w takim stopniu, że na studiach polonistycznych opisówka nie była dla mnie wielkim kłopotem. Dość dziwacznym zrządzeniem losu miałem w szkole średniej sześciu polonistów, każdego o innych preferencjach literackich. Wszystkich wspominam z ogromną sympatią i szacunkiem, bo dzięki nim poznałem bardzo różne podejścia do nauki języka ojczystego, co bardzo mi się w dorosłym już życiu przydało. Jednak i w szkole średniej wiele czasu Sienkiewiczowi nie poświęcano, chociaż jedna z moich polonistek obracała się w kręgach kulturalnego establishmentu i osobiście znała Tadeusza Łomnickiego, nazywanego po roli pana Wołodyjowskiego w tych kręgach Małym Rycerzem. Tu dygresja. Pamiętam ogólnonarodową dyskusję nad obsadzaniem ról w ekranizacji Pana Wołodyjowskiego. To rzeczywiście była dyskusja pełna emocji stymulowana przez popołudniówkę Express Wieczorny i ludzie się tematem rzeczywiście pasjonowali. W mniejszym nasileniu towarzyszyło to ekranizacjom pozostałych części Trylogii, ale kontrowersje wobec Braunek w roli Oleńki czy Olbrychskiego wcielającego się najpierw w Azję a potem w Kmicica były też tematami dnia. Przypominam sobie nawet anegdotę, w której pytano, kto zagra Olbrychskiego w Ogniem i mieczem.
Widać jednak z tego, że Sienkiewicz i jego bohaterowie żyli jeszcze w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, będąc ważnymi postaciami narodowej wyobraźni. Sienkiewiczem jednak w czasach PRL manipulowano. Krzyżacy byli na wszelkie sposoby wspierani i nie bez przyczyny sfilmowani. Propaganda przyjaźni polsko-radzieckiej opierała się w dużej mierze na traktowanym bardzo poważnie zagrożeniu niemieckim, co historycznie było w jakiś sposób uzasadnione, ale zdecydowanie nadużywane. Pomijano za to Quo Vadis, oficjalnie, bo to bardzo trudna książka, nieoficjalnie wiadomo było, że ideowo dla komuny bardzo niewygodna. Podobnie było z Ogniem i mieczem, znakiem czego Trylogię sfilmowano od tyłu, a jej pierwszą część dopiero w roku 1999 czyli już w wolnej Polsce. Wnioskować jednak można, że komunistyczne władze dobrze zdawały sobie sprawę z wpływu lektury Sienkiewicza na ogół narodu, więc poddawano go zabiegom cenzorskim. Zmasakrowany Janko Muzykant był w porządku, ale lejący Chmielnickiego Wiśniowiecki już nie.
Ogólnie Sienkiewicza zbyt często ideologizowano pomijając jego talent pisarski. Widziałem taki satyryczny rysunek, na którym siedzieli obok siebie Żeromski i Sienkiewicz. Nad pierwszym wisiała tabliczka Sumienie Narodu, nad drugim Pisarz. Dla mnie pisarstwo Sienkiewicz broni się do dziś, ale podobno jest przestarzałe. Nie wiem właściwie, na czym przestarzałość Sienkiewicza polega. Może rzeczywiście język Krzyżaków obowiązkowych jako lektura w szóstej klasie szkoły podstawowej jest nie do końca komunikatywny. Sienkiewicz świadomie użył w powieści gwary góralskiej, chociaż bez przesady, bo w jego czasach uważano, że ta gwara jest najbliższa staropolszczyźnie. Jednak trudność tego języka jest żadna w porównaniu choćby z zapomnianymi już obecnie powieściami Antoniego Gołubiewa czy Teodora Parnickiego. Co więcej, Sienkiewicza nadal czyta się łatwiej niż Żeromskiego, Reymonta czy Prusa, których się jakoś nikt nie czepia. Może problem przede wszystkim w objętości powieści? Wychowałem się w czasach z bardzo ograniczoną rolą telewizji, głównie na czytaniu książek i słuchaniu radia. Z biblioteki wypożyczałem w pierwszej kolejności książki grube, bo starczały na dłużej, a czytałem sprawnie i szybko. Jednak ta grubość odstręczała już wówczas moich rówieśników. Jedni lubią czytać, inni nie. W czasach nauczycielskich zauważyłem, że jeden mól książkowy przypada mniej więcej na stu uczniów. Kilkoro z nich coś tam czytywało, ale w rozsądnych proporcjach. W moim pokoleniu czytanie książek było nawykiem, w dobie telewizji kablowej, kanałów internetowych i powszechnej dostępności filmów czytanie to niemal historyczny przeżytek. Zmysły są leniwe i jeśli można im ulżyć, chętnie na to przystają. Kiedy jako nauczyciel dochodziłem do Krzyżaków, robiłem krótki test robiąc kartkówkę pod tytułem opisz pierwsze spotkanie Zbyszka z Jagienką. Niemal wszyscy pisali o tym jak to Jagienka łapała konie na lasso. W czasach ekranizacji Krzyżaków łatwiej było o konie niż o tura, więc Ford użył westernowego motywu, ale było jasne, że zdecydowana większość uczniów owszem, obejrzała film, jednak po książkę nawet nie sięgnęła. Wśród uczniów szkół średnich powszechne było opieranie wiedzy literackiej na brykach, streszczeniach i opracowaniach. Odnoszę więc wrażenie, że zarzucanie Sienkiewiczowi trudności językowej czy archaiczności wynika głównie z nieznajomości i nieprzeczytania jego książek.
A jednak coś w tym jest. Prekursorem powieści historycznej był Walter Scott, piszący jakieś sto lat przed Sienkiewiczem. Kiedy czytałem Rob Roya czy Ivanhoe w czasach swojego dzieciństwa też były to dla mnie trudne lektury. Być może Sienkiewicz starzeje się w podobny sposób. Podobnie zresztą jak Aleksander Dumas, który żyje obecnie głównie w niezliczonych ekranowych wariacjach przygód jego muszkieterów. Literatura ma swój ograniczony czas. Być może czas Sienkiewicza też nieuchronnie przemija? Z pewnością jednak nie kończy się czas powieści opartych na, że użyję sformułowania z gier komputerowych, sienkiewiczowskim silniku. Jeśli bowiem przyjrzymy się niezwykle popularnemu Władcy pierścieni Tolkiena, to znajdziemy tam konstrukcję niezwykle podobną choćby do Ogniem i mieczem. Drużyna bohaterów, która wśród licznych przygód wykonuje jakieś niezwykle ważne zadanie. Czy wędrówka Froda przez Mordor nie przypomina przekradania się Skrzetuskiego pod Zbarażem? Podobne analogie konstrukcyjne występują w wielu współczesnych powieściach z gatunku fantasy. Historia została zastąpiona w nich wykreowanymi światami pełnymi magii i innych dziwów. Widać ta fantastyka przemawia mocniej do współczesnego odbiorcy. Piszę odbiorcy, bo trudno już użyć słowa czytelnik. Władcę pierścieni przeczytałem pewnego lata na grubo przed powstaniem filmów, ale już inaczej było z Grą o tron, kiedy to po książkę sięgnąłem pod wpływem serialu, a i po lekturze dołożyłem jeszcze jedno współczesne medium – odsłuchałem sobie całość jeszcze raz z audiobooka. W tych przypadkach jednak odżywały we mnie emocje pamiętane z lektury Trylogii. Schemat nadal nośny, choć bohaterowie poprzebierani. Kolejnym krokiem jest być może Wiedźmin Sapkowskiego najbardziej znany jako gra komputerowa.
Kiedy zastanawiałem się nad niechęcią współczesnej młodzieży do Sienkiewicza, zadałem sobie pytanie, czy gdyby nasza rzeczywistość wymagała kolejnego zejścia do konspiracji, mielibyśmy znowu wielu Kmiciców, Skrzetuskich czy Wołodyjowskich? Nie sądzę, bohaterowie Sienkiewicza nie są już powszechnymi mieszkańcami wyobraźni. Pytanie, czy ktoś ich zastąpił? Czy teraz mielibyśmy pseudonimy w rodzaju Batman, Kapitan Ameryka, Hulk czy jakieś tam jeszcze postacie z korzeniami w amerykańskich komiksach? Polska współczesna literatura raczej takich nadających się na podziemne ksywki bohaterów nie dostarcza. Ogólnie to rzeczywiście interesujące, dlaczego współczesna historia Polski tak bardzo skomplikowana, znajduje tak słabe odbicie w literaturze. W powojennym siedemdziesięciopięcioleciu nie powstało żadne dzieło o podobnym społecznym odbiorze co Pan Tadeusz czy powieści Sienkiewicza właśnie. Mogliby pretendować do tego Kolumbowie ze swoim epilogiem w Trzech w linii prostej Bratnego, ale z całym szacunkiem, zwłaszcza dla Kolumbów, to nie ta literacka waga. Z niechęci do autora nie pasuje mi tu też Sława i chwała, nie mają takiego społecznego zasięgu, choć szkoda, utwory Gombrowicza czy Mrożka, podobnie Różewicza czy Konwickiego, co więcej, nawet nobliści Miłosz i Szymborska nie są osadzeni w narodowej świadomości. Krzywdzące to może przede wszystkim dla Miłosza, który twórczością swojego długiego życia objął niemal cały dwudziesty wiek. Nie zakorzeniła się też jeszcze w naszej świadomości Olga Tokarczuk, choć tu pewne jaskółki dostrzec można, zwłaszcza jeśli chodzi o Prawiek, a i o to, że przed Tokarczuk wiele jeszcze do napisania.
Sienkiewicz zagospodarował narodową świadomość w sposób bardzo nowoczesny. Niemal serialowy, powiedzieć można. Jego powieści w miarę powstawania ukazywały się bowiem w odcinkach w Tygodniku Ilustrowanym i taką właśnie rolę serialową pełniły. Istotny był tu też udział czytelników, którym po uśmierceniu Danuśki w Krzyżakach Sienkiewicz musiał obiecać, że nikogo już z głównych bohaterów nie uśmierci. W jakimś sensie więc naród pisał razem z Sienkiewiczem i powieści przyswajał niemal na pniu. Pytanie, czy jednak mamy już odstawić Sienkiewicza całkiem do historii, czy jednak zachować w lekturach szkolnych i traktować jako pisarza wiecznie żywego? Wydaje mi się, że dopóki Sienkiewicz będzie wzbudzał kontrowersje nadal będzie żywy. Lektury szkolne to temat na osobne rozważania. Szkolny przymus to niemal grób dla utworu. W przypadku Sienkiewicza w lekturach zastąpiłbym jednak Krzyżaków przez Quo Vadis, powieść w końcu nagrodzoną Noblem. Trylogię podawałbym w jakiejś relacji z Tolkienem, Martinem i Sapkowskim, bardziej się przy tym skupiając na teorii literatury niż jej historii. Nie można jednak bez Sienkiewicza kontynuować linii tożsamości narodowej, a siłą lektur jest m.in. to, że na temat jakiejś lekturowej pozycji wnuczek może porozmawiać z dziadkiem, który też przerabiał to w szkole. Marzy więc mi się kłótnia dziadków z wnukami o Sienkiewicza.
Ogólnie marzą mi się kulturowe dyskusje, których jak na lekarstwo. Widziałem młodzież, która po wyjściu z kina nie umie zamienić choćby kilku zdań na temat obejrzanego filmu. Dyskusji nie ma nawet na facebookowych portalach literackich. Współczesny Homer byłby chyba nie tylko ślepy, ale i niemy. Zabawne więc, że najliczniejszym forum dyskusyjnym pozostają obecnie lekcje polskiego. Przynajmniej w niektórych przypadkach.