Racje i racje
Racje i racje
Zdjęcie autora: Stagecoach
Stagecoach
10 gru 2021
9 minut(y) czytania
Zdecydowałem się raz jeszcze poruszyć sprawę szczepień przeciwko wirusowi SARS-Cov-2 głównie dlatego, że nadal nie potrafię zrozumieć zaciekłego oporu prezentowanego przez przeciwników szczepień. Podyskutowałem ostatnio z wieloma z nich na facebooku i chociaż nikogo do zaszczepienia nie przekonałem, to poznałem całą gamę argumentów, których nie chcę zlekceważyć. Teoretycznie mógłbym, mógłbym też uznać antyszczepionkowców za idiotów, aczkolwiek takich można znaleźć również wśród zaszczepionych, więc może jednak nie w idiotyzmie problem. Pisałem kiedyś o teorii wczesnego zaufania lub takowego braku posługując się przemyśleniami Ericha Fromma i choć pozostaję zwolennikiem tej koncepcji, to chociaż tłumaczy ona fundamentalne nastawienie do życia nabywane już w niemowlęctwie, to jednak nie zajmuje się późniejszymi konsekwencjami. A jednak te konsekwencje są znaczące.
Większość obywateli świata tego wyprodukowanie i oddanie do użytku antywirusowych szczepionek przyjęła z ulgą i zadowoleniem. Piszę większość, bo w cywilizowanych krajach liczba osób zaszczepionych sięga 80 procent, w niektórych nawet jest wyższa, a w znakomitej większości przekracza połowę populacji, co, gdyby chodziło o demokratyczne głosowanie, przesądzałoby sprawę. Liczbę zbuntowanej mniejszości trudno oszacować w naszym parlamencie jest ich kilkunastu, może nawet w porywach do trzydziestu, co dawałoby jakieś 5 do 7 procent. Niewiele, ale jednak powyżej progu wyborczego. Partia antyszczepionkowa spokojnie do Sejmu mogłaby się dostać. Poza wszystkim, większość nie zawsze musi mieć rację i trudno odwoływać się do demokracji w religii czy w tym przypadku w medycynie. Będący w zdecydowanej mniejszości Kopernik, Galileusz czy Giordano Bruno rację mieli, ale sporo czasu zajęło przekonanie do tej racji reszty świata. Widziałem wiele filmów, w których uważany za szaleńca naukowiec przeciwstawiał się akademikom i w końcu wychodziło na jego. Czyli, może się zdarzyć, że większość tkwi w upartym błędzie. To, że antyszczepionkowcy maja rację jest zatem możliwe.
Bardziej prawdopodobne jest jednak, że jej nie mają. Przeciętny obywatel kieruje się w swoim postępowaniu logiką. Czasami poza logiką jest intuicja, bywa też, że przemożny wpływ otoczenia. Przeprowadzono wiele eksperymentów, w których doświadczalny królik tracił swoją pewność co do jakiejś oczywistości pod wpływem zaprzeczającej tej oczywistości większości. Ta większość to w przypadku obecnej pandemii przytłaczająca liczba naukowców, zdecydowana większość rządów oraz dość jednoznaczny przekaz medialny, zwłaszcza mediów oficjalnych czy mających dużą oglądalność. Skoro naukowcy, lekarze, rządy i media mówią o konieczności szczepienia, to chyba wiedzą, co mówią. Czyli szczepionka chroni przed wirusem, w najgorszym przypadku przed ciężkim przebiegiem choroby, a jeżeli tak, to zdrowy rozsądek zaszczepić się nakazuje. Logiczne też, że jeżeli kilka koncernów wyprodukowało kilka rodzajów szczepionek, to muszą być one skuteczne, jedne mniej drugie bardziej, bo przecież je przetestowano, przebadano i dopuszczono do stosowania. Nawet, jeśli nie chronią w pełni, to i tak lepszy rydz niż nic, zdrowy rozsądek nakazuje przyjąć tyle dawek szczepiennego specyfiku, ile potrzeba. Niewielu chce zachorować i być może nawet umrzeć, więc trzeba się chronić, nawet jeśli ta ochrona nie jest doskonała. To wydawałoby się sensowny sposób myślenia. Korzystamy ze zdobyczy nauki.
Tu jednak odzywają się przeciwnicy szczepień. Najbardziej radykalni pandemii całkowicie zaprzeczają. Żadnego wirusa nie ma, w szpitalach leżą statyści, wszystko jest spiskiem rządów, koncernów farmaceutycznych, Billa Gatesa i istniejącego już od XIX wieku światowego rządu, na którego czele stoi Książe Walii. O ile dwa stulecia temu ów Książę Walii brzmiał w miarę wiarygodnie, to jak spojrzeć dzisiaj na księcia Karola, jakoś trudno w jego przewodnictwo w rządzie światowym uwierzyć. Teorie spiskowe są chyba tak stare jak świat. W jakimś sensie Bóg Ojciec spiskował z Szatanem przeciwko Hiobowi, a może i wcześniej dogadał się z wężem w sprawie skuszenia Ewy. Jak mówią – nie ma dymu bez ognia. Z teorii najnowszych są wątpiący w lądowanie na Księżycu czy realność zamachów 11 września. Jest w ludziach jakaś głęboka nieufność. Kiedy w czasach swojego wiejskiego nauczycielstwa szedłem przez wieś jedna z dyżurujących za płotem staruszek zapytała mnie, co słychać u gospodarzy, u których mieszkałem, odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że nie wiem. Nie wiedziałem, bo nie jestem wścibski, szanuję ludzką prywatność i poprzestaję na tym, co mi ludzie sami o sobie chcą powiedzieć. Starowina jednak mi nie uwierzyła – taaa, nie wie, nie wie, powiedzieć nie chce, prawdy nigdy nie powie. Najwyraźniej życie jej takiej niewiary nauczyło, nieufność jest w istocie bronią przed zakłamaniem świata tego, naiwnością, narażeniem na oszustwa i machinacje. Wszyscy kłamią, nikt nie mówi prawdy, nikomu wierzyć nie można.
We współczesnym świecie brak zaufania jest jak najbardziej uzasadniony. Politykom nie wierzy się w ogóle, bo wiadomo, że powiedzą i obiecają wszystko, żeby tylko zdobyć poparcie. Każdą więc deklarację polityczną traktuje się z ogromną rezerwą. Naukowcy też nigdy nie są do końca przekonujący. Kłócą się między sobą głoszą, sprzeczne teorie, są jak ci uczeni w piśmie, którzy duszę zgubić mogą. Kto w końcu zrozumie Einsteina czy Heisenberga? Ten drugi zresztą twierdzi, że nic w tym świecie pewnego nie ma, bo wszystko jest nieoznaczone. Co do lekarzy to też różnie z nimi bywa. Wiem z doświadczenia, dwa razy postawili mi błędną diagnozę i na szczęście następni lekarze to zweryfikowali. Co do przemiłej i niezwykle urodziwej swojej lekarki pierwszego kontaktu też miałem właściwie niczym nie poparte przeświadczenie, że chce mnie utrzymać przy sobie głównie z powodu jakiejś tam wymaganej przepisowo liczby pacjentów. Może się myliłem. Lekarze też jednak się mylą. Dawno temu ojcu mojej znajomej amputowano przez pomyłkę zdrową nogę. Trudno by w to uwierzyć, ale tak naprawdę się zdarzyło. Mylą się też koncerny farmaceutyczne. W latach sześćdziesiątych głośna była sprawa aplikowania kobietom w ciąży leku o nazwie talidomid, po którym rodziły się dzieci z fizycznymi uszkodzeniami. O szkodliwym działaniu specyfiku przekonano się, dopiero kiedy liczba ofiar okazała się zatrważająca. Antyszczepionkowcy sugerują, że podobnie może się przydarzyć z aktualnymi szczepionkami.
Nikt dziś nie może powiedzieć, czy za jakieś pięć lat moderna, astrazeneca czy pfizer nie odbiją się nam jakąś czkawką. Na nic tłumaczenia, że szczepionki nie zmieniają kodu genetycznego i nie objawią takiego działania w przyszłym pokoleniu. Jakąś pewność będziemy mieli za kilkanaście lat. Badania co prawda na nic niebezpiecznego nie wskazują, ale kto to tam, panie, wie. Wielu antyszczepionkowców twierdzi więc, że szczepionka to eksperyment i jej stosowania wymaga dookreślonych norm prawnych. Nie można zaprzeczyć, że wynajdywano te szczepionki w pośpiechu, bo nie tylko ludzie chorowali i umierali, ale wszelkie obostrzenia wprowadzane w walce z wirusem rujnowały gospodarki i powodowały zagrożenia nie mniej poważne niż wirus. Czekaliśmy więc na szczepionkę jak na zbawienie, pamiętam awanturę wywołaną przez kilku artystów, którzy zaszczepili się poza kolejnością. Oskarżano ich o to, że pozbawili życia tych, którym szczepionka była bardziej potrzebna. Możliwe, że gdyby do dziś szczepionkę reglamentowano i kazano za nią płacić, przeciwników szczepień byłoby mniej. Skoro jest jej mało i w dodatku kosztuje, to musi być skuteczna i korzystają z niej tylko wybrani. Powszechna dostępność i zachęcanie do szczepień wyglądają podejrzanie. Skoro chcą szczepić wszystkich i za darmo, to muszą mieć w tym jakiś podejrzany interes. Za darmo to nic nie ma. Ano nie ma. Interesem jest to, że chorująca, żyjąca w restrykcjach i kwarantannach społeczność staje się niewydolna i grozi jej kryzys załamania gospodarczego, czego rządzący woleliby jednak uniknąć, bo wkurzony lud mógłby ich w końcu zetrzeć z powierzchni ziemi. Nasz rząd chyba najbardziej obawia się niewydolności służby medycznej, stąd nie tyle dba o zapobieganie chorobie, co o zapewnienie odpowiedniej liczby łóżek, na których jednak codziennie umiera ponad pół tysiąca chorych. Umiera jednak humanitarnie, na łóżkach.
Niektórzy na szczepionkę mówią śmiercionka. To dość ciekawe przekonanie. Oczywiście zdarzają się, jak w przypadku każdego lekarstwa, niepożądane objawy poszczepienne. Znałem człowieka, który omal nie umarł po zaszczepieniu się przeciwko grypie. Okazał się jednym na milion uczuleńców i po pół roku w szpitalu został z niego cień. Zdarza się. Znam osoby uczulone na salicyl, dla których groźna jest niewinna aspiryna. Kiedy byłem dzieckiem okazało się, że jestem uczulony na przeciwgorączkowy pyramidon, nie wiem, czy dziś jest jeszcze w użyciu. Na mnie działał tak, że temperatura spadała mi do 35 stopni i zaczynałem gadać od rzeczy. Niektórzy powiedzą, że do dziś mi nie przeszło. Takie uczulenia, podobnie w przypadku aktualnych szczepionek, to jednak jakiś ułamek promila. Oczywiście krążą grozę budzące opowieści o natychmiastowych zejściach i innych strasznościach, ale jak to się ma do ponad 80 tysięcy śmierci z powodu covida w naszym kraju i już do ponad 5 milionów podobnych śmierci na całym świecie? Ryzyko powikłań poszczepiennych jest niewspółmiernie małe do ryzyka śmierci z powodu zakażenia wirusem. Odezwą się tu przekonani o ukrywaniu i fałszowaniu danych, ale ja wiem, że po trzech dawkach szczepionki nie miałem żadnych nieprzyjemnych dolegliwości. Może miałem szczęście.
W niechęci do szczepień jest jednak pewna logika. Ryzyko zachorowania na covid to jakieś 10 procent, przynajmniej do tej pory. Zachorowało przecież tylko właśnie 10 procent rodaków. Ryzyko śmierci to zaledwie jakieś 2 promile. To znaczy, że jak dotąd przytłaczająca część naszego społeczeństwa na covid nie zachorowało. Jest całkiem możliwe, że zdecydowanej większości uda się zakażenia uniknąć. Po co więc się szczepić, jeżeli z dużym prawdopodobieństwem nie zachoruję, a w przypadku zachorowania raczej nie umrę? Jeśli jednak pójdę się zaszczepić, to świadomie narażę się na ryzyko nopów. Wydaje się, że lęk przed szczepionką jest większy niż przed chorobą. Może więc się uda przejść przez pandemię na czysto? Bez zachorowania i bez szczepienia? To jest hazard, ale z dużym prawdopodobieństwem wygranej. Procenty i prawdopodobieństwo to jednak dość złudna sprawa. Z mojego otoczenia, to znaczy wśród ludzi, z którymi stykam się na co dzień, zachorowały dotychczas cztery osoby. Z jedną z nich, nim się w niej choroba wykluła, przesiedziałem dwa dni po osiem godzin w jednym biurowym pokoju. Ryzyko zakażenia było więc spore. Nie zakaziłem się, nie wiem, czy z powodu zaszczepienia, czy naturalnej siły mojego organizmu, czy po prostu miałem szczęście. Myślę jednak, że zaszczepienie miało w tym swój udział. W moim przypadku jest też konieczność pójścia do sklepu czy poruszania się po mieście środkami komunikacji publicznej. To też zwiększa ryzyko. Szczepionka daje mi zapewne jakąś ochronę, a i powoduje nieco mniejszy stres, choć znam osoby, które były przekonane, że po szczepionce nic im nie grozi, a zachorowały. Dystans i maseczki są jednak wskazane również dla zaszczepionych.
Antymaseczkowców jest chyba nawet więcej niż antyszczepionkowców. Więcej, bo wiele osób nosi maseczki na brodzie, względnie nie zasłania nosa. Noszą je głownie z obawy przed mandatem względnie jakąś niesympatyczna uwagą zamaseczkowanych. Maseczki nie są zbyt komfortowe. Trudniej się w nich oddycha, jak ktoś nosi okulary to wie, jak koszmarnie parują. Jest jakieś ryzyko nabawienia się alergii czy grzybicy. Badania jednak wykazują, że maseczki są skuteczne. Oczywiście są też badania, które wykazują, że maseczki skuteczne nie są. Najskuteczniejszy wydaje się dystans, ale w mieście nie tak łatwo o odpowiednie odległości. Warto jednak skupisk ludzkich unikać. Ogólnie jednak panaceum nie ma, nawet dystans, maseczka i zaszczepienie mogą nas przed zakażeniem nie uchronić. Kask, pasy czy przechodzenie na pasach i na zielonym też mogą nie zapobiec wypadkowi. Jednak ryzyko minimalizują.
Antyszczepionkowcy i antymaseczkowcy wynajdują całą masę różnych filmików na You Tubie, w których jakieś autorytety przekonują o nieskuteczności czy wręcz szkodliwości szczepień. Te autorytety przeciwstawia się tym z mediów oficjalnych czy mających wysoką oglądalność. Oczywiście mediom nie można wierzyć, nawet jeśli TVN i TVP, o dziwo, mówią o szczepieniach jednym głosem. Media są opłacane przez koncerny farmaceutyczne, występujące w nich autorytety tak samo. Trudno nawet z tym argumentem polemizować. Kiedy czytam recenzję jakiegoś filmu czy książki też się zastanawiam, czy jest obiektywna, względnie czy nie została przez zainteresowanych opłacona. Pewności nigdy nie mam. Świat jest komercyjny i skorumpowany. To jednak działa też w przypadku tych na You Tubie. A jaki oni mają interes w głoszeniu swoich przeciwstawnych poglądów? Może to dla nich okazja do zaistnienia? Do pozyskania większego audytorium, co się w przyszłości może zamienić na mamonę? Dlaczego mam to im właśnie uwierzyć? To w końcu też media, tyle że o mniejszym zasięgu. Zadziwiająca jest skłonność do dawania wiary spotkanemu na schodach sąsiadowi, który z zawodu jest hydraulikiem, a nie profesorowi medycyny. Jeden i drugi mogą być zarówno prawymi ludźmi jak i notorycznymi kłamcami. Może jednak przeważa to, że sąsiada znam z widzenia, a profesora tylko z telewizji, która już od czasów stanu wojennego łże jak pies? Niewątpliwie przeżywamy jakiś głębszy kryzys autorytetów. Podważą się dzisiaj bawet te wydawałoby się niepodważalne jak Jana Pawła II czy matki Teresy. Zabawne jednak, że na ich miejsce wchodzą jacyś niedouczeni prawnicy, powiatowi lekarze (przepraszam tych powiatowych, bo w większości są solą medycznej ziemi), nawiedzeni politycy i tym podobni. Oni są niewiarygodni na pierwszy rzut ucha i oka, ale ludzie im wierzą. Widać komuś wierzyć trzeba. Ludzie wierzą szarlatanom, znachorom, wróżbitom, plotkarkom z podwórka, wierzą w cudowne eliksiry, dziwaczne terapie, obietnice polityków, choć w tym przypadku już znacznie mniej. Wiara to potęga, na ogół nie ma też logicznych podstaw. Ogromną rolę w wierze odgrywa jednak sugestia. Ludziom można bardzo wiele zasugerować. Mistrzowie sugestii i pozorów sami wierzą w to, co głoszą. Jak odróżnić fałszywego proroka od prawdziwego? Napisano, po owocach poznacie ich. Sęk w tym, że na owoce trzeba poczekać do czasu zbiorów, a to może być nie tak prędko.
Można się zastanowić, czy przeciwnicy szczepień mają jakieś cechy wspólne, coś co predestynuje ich do sceptycyzmu, co ich łączy? Zadanie dla socjologa. Patrząc po wierzchu zwykle jest to ktoś niezbyt wykształcony, z natury nieufny wobec inteligencji, obawiający się, że ci cwańsi i mądrzejszy tylko patrzą jak by tu takiego maluczkiego oszukać i wykorzystać. Niektórzy z antyszczepionkowców mają jakieś niezrealizowane ambicje i od dawna o swoje niepowodzenia obwiniają jakieś układy, niechętne media, nieuczciwą konkurencję. Od dawna są sfrustrowani, niechętni elitom i dżungli świata tego. Ataki obecnie rządzących na elity utwierdzają ich w przekonaniu, że cwaniacy z Warszawki, karierowicze, dupowłaźcy i im podobni pozbawili ich należnej sławy i wyższej pozycji niż zajmują. Zwykle są to ludzie o przekonaniach prawicowych, nawet skrajnie prawicowych, choć znam też sceptyków z lewicy. To trochę zaskakujące, bo prawicę zwykle cechował legalizm w opozycji do anarchii i nihilzmu lewaków. Cechą najbardziej irytującą jest ich nieprzekonywalność. Jak głęboko są okopani przekonałem się szczerze doradzając się zaszczepienie jednemu ze swoich znajomych, który ma za sobą ileś zwałów i wylewów. Uznał mnie za agitatora. Zdaje sobie sprawę, z własnej bezsilności, wiem, że nikogo raczej nie przekonam czy choćby nie skłonię do przeanalizowania poglądów. Samo zjawisko pro i anty wydaje mi się jednak bardzo interesujące i wiele mówiące o nas wszystkich. Niedawno przeczytałem Młot na czarownice i zadziwiła mnie nie tylko pewność autorów o głębokiej znajomości mrocznych głębi świata i ludzkich dusz, ale może jeszcze bardziej to, że dotarło do mojej świadomości, że lud prosty z czasów średniowiecza było o tym, co my dziś uważamy za bzdury, też przekonany. Gdzieś tam pod spodem kryje się strach przed nieznanym, bezradność domagająca się jakichś nieskomplikowanych reguł, zachwiane poczucia bezpieczeństwa, które chce się odbudować niebezpieczeństwu zaprzeczając. Czujemy się wobec niewidocznego mikroba zagubieni i radzimy sobie jak umiemy, a nie bardzo umiemy.